Aleja Kwitnących Wiśni
Vampire Knight :: Yokohama :: Dzielnica mieszkalna :: Park
Strona 22 z 23
Strona 22 z 23 • 1 ... 12 ... 21, 22, 23
Re: Aleja Kwitnących Wiśni
Miał się stać, owszem, tyle czy wytrzyma? Był słaby, mało jadł... a do tego, o czym mało kto wiedział - był osobą delikatnie anemiczną, co bardzo często wykluczało go z wielu spraw. Czy Upadły będzie na tyle dobry i zaprzestanie w odpowiednim momencie? O dziwo, bo nie był co do tego pewien - wampir usłuchał prośby, co delikatnie umniejszyło cierpienia którym był poddawany. Całe ciało dawało o sobie znać, szczególnie teraz - gdy był na dodatek osłabiony z winy niedostatku krwi, przez co słowa które wypowiadał mężczyzna znów odbijały się potężnym echem. Dopiero, gdy usłyszał drugie wypowiedziane przez niego zdanie, skierował wzrok na bladą twarz, zauważając spływającą powoli krew.
- Krew... ja n-nie mogę...
Wyrzekł niepewnie, jednakże ten zapach... zapach tak przyjemny jak nigdy dotąd, podpowiadał mu co innego. CHCESZ LUCAS... PRAGNIESZ TEGO, UKAŻ SIĘ, POKAŻ SWĄ CIEMNĄ STRONĘ. I tak też się stało... chłopak na moment przymknął swe ślepia i rozwarł szczękę, ukazując swe "dziewicze"(hehe)kły, bielutkie i niezwykle ostre... zaś potem, podniósł powieki, by ukazać za nimi dwoje oczu, tak innych niż zwykle. O dziwo same tęczówki koloru nie zmieniły... zamiast tego, całe oczy zalały się kolorem. Jedno niczym szmaragd w pełni zielone, drugie zaś niczym lśniący rubin krwawo-czerwone. Jakiś error? Niekoniecznie. Nie wiadomo skąd, ale wykrzesał sił, by skoczyć na wyższego od siebie mężczyznę, z tym że zamiast bezpośrednio na niego, rzucił się na jego prawe ramię, by po chwili zawisnąć na jego plecach. Przez krótką chwilę wstrzymywał się, pochłaniając zapach posoki w nozdrza, a następnie wykonał szybki atak. Kły, o dziwo dosyć szybko, można nawet rzec że bezboleśnie znalazły się w żyle Przewodniczącego, pozwalając by uchodząca z niej krew powoli spływała do ust chłopaka. Pierwsze porcje były pobierane dosyć łapczywie, jednakże nie minęła chwila, a młody wybraniec się ustabilizował. Drżał... z ekscytacji? Strachu? A może... głodu? Tego już się raczej nie dowiemy... zresztą, co za różnica - Hiro osiągnął swój cel, czyż nie? No chyba że jego celem było, by Lucas doszedł, to nie, mission failed.
- Krew... ja n-nie mogę...
Wyrzekł niepewnie, jednakże ten zapach... zapach tak przyjemny jak nigdy dotąd, podpowiadał mu co innego. CHCESZ LUCAS... PRAGNIESZ TEGO, UKAŻ SIĘ, POKAŻ SWĄ CIEMNĄ STRONĘ. I tak też się stało... chłopak na moment przymknął swe ślepia i rozwarł szczękę, ukazując swe "dziewicze"(hehe)kły, bielutkie i niezwykle ostre... zaś potem, podniósł powieki, by ukazać za nimi dwoje oczu, tak innych niż zwykle. O dziwo same tęczówki koloru nie zmieniły... zamiast tego, całe oczy zalały się kolorem. Jedno niczym szmaragd w pełni zielone, drugie zaś niczym lśniący rubin krwawo-czerwone. Jakiś error? Niekoniecznie. Nie wiadomo skąd, ale wykrzesał sił, by skoczyć na wyższego od siebie mężczyznę, z tym że zamiast bezpośrednio na niego, rzucił się na jego prawe ramię, by po chwili zawisnąć na jego plecach. Przez krótką chwilę wstrzymywał się, pochłaniając zapach posoki w nozdrza, a następnie wykonał szybki atak. Kły, o dziwo dosyć szybko, można nawet rzec że bezboleśnie znalazły się w żyle Przewodniczącego, pozwalając by uchodząca z niej krew powoli spływała do ust chłopaka. Pierwsze porcje były pobierane dosyć łapczywie, jednakże nie minęła chwila, a młody wybraniec się ustabilizował. Drżał... z ekscytacji? Strachu? A może... głodu? Tego już się raczej nie dowiemy... zresztą, co za różnica - Hiro osiągnął swój cel, czyż nie? No chyba że jego celem było, by Lucas doszedł, to nie, mission failed.
- Gość
- Gość
Re: Aleja Kwitnących Wiśni
Spodziewał się staruch, że Lucas z początku może mieć opory na widok krwi. Jednak jak bywa - początek bywa trudny. Dlatego szlachetny pełen cierpliwości czekał aż młody się złamie i wreszcie zapragnie napić się krwi.
- Gdy napijesz się krwi, nie będzie już odwrotu.
Dopowie szeptem ale chyba Lucas za bardzo nie interesował się słowami. Wewnętrzny zrodzony wampir chciał krwi, więc nie wytrwał. Oczywiście Hiro nie pozwolił sobie by osłabiony krwią oraz nowo narodzony skakał. Puścił go by opadł na ziemię, lecz jedną ręką mocno przytrzymał. Uniemożliwił mu w ten sposób jakikolwiek ruch.
- Oszczędzaj siły. Nie chcesz bym zrobił ci krzywdę.
Trochę powagi wdarło się w głos. Trzeba pokazać słudze, że nie ma prawa podnosić w żaden sposób ręki na Stwórce. Gdy wbije się swoimi kiełkami w szyję, białowłosy zmruży ślepia wpatrując się w martwy punkt przed sobą. Jakieś drzewo które już zaczynało zmieniać barwy na skutek jesieni.
- Jak ten czas mija.
Rzucił beznamiętnie, mając znudzony wyraz twarzy. W pewnym momencie powstrzyma chłopaka od dalszego picia krwi, chwytając go dłonią za szczękę i zmuszając do rozwarcia. Uczynił to ostrożnie by niechcący nie skrzywdzić.
- I jak się czujesz?
Padnie pytanie, a szkarłatny wzrok spocznie na wampirze. Zapewne już miał siłę stać na własnych nogach, ale w razie co może liczyć na pomocą dłoń od Przewodniczącego, Wszak nie opuści go od tak, przecież to byłaby największa głupota zważywszy iż Lucas ledwo co stał się wampirem. Nadal zatem był prostą ofiarą.
- Gdy napijesz się krwi, nie będzie już odwrotu.
Dopowie szeptem ale chyba Lucas za bardzo nie interesował się słowami. Wewnętrzny zrodzony wampir chciał krwi, więc nie wytrwał. Oczywiście Hiro nie pozwolił sobie by osłabiony krwią oraz nowo narodzony skakał. Puścił go by opadł na ziemię, lecz jedną ręką mocno przytrzymał. Uniemożliwił mu w ten sposób jakikolwiek ruch.
- Oszczędzaj siły. Nie chcesz bym zrobił ci krzywdę.
Trochę powagi wdarło się w głos. Trzeba pokazać słudze, że nie ma prawa podnosić w żaden sposób ręki na Stwórce. Gdy wbije się swoimi kiełkami w szyję, białowłosy zmruży ślepia wpatrując się w martwy punkt przed sobą. Jakieś drzewo które już zaczynało zmieniać barwy na skutek jesieni.
- Jak ten czas mija.
Rzucił beznamiętnie, mając znudzony wyraz twarzy. W pewnym momencie powstrzyma chłopaka od dalszego picia krwi, chwytając go dłonią za szczękę i zmuszając do rozwarcia. Uczynił to ostrożnie by niechcący nie skrzywdzić.
- I jak się czujesz?
Padnie pytanie, a szkarłatny wzrok spocznie na wampirze. Zapewne już miał siłę stać na własnych nogach, ale w razie co może liczyć na pomocą dłoń od Przewodniczącego, Wszak nie opuści go od tak, przecież to byłaby największa głupota zważywszy iż Lucas ledwo co stał się wampirem. Nadal zatem był prostą ofiarą.
- Gość
- Gość
Re: Aleja Kwitnących Wiśni
Owszem, nie słyszał... i w sumie to dobrze. Tak czy inaczej, po tej całej uczcie jaką mu zaoferował Hiro, nawet nie przeciwstawiał się gdy mężczyzna uwolnił swą szyję od jego kłów, ba, Lucas wyglądał na... zszokowanego i prędko sam odsunął głowę, zsuwając się na ziemię. Palcem starł resztkę krwi która pozostała w kąciku ust, a następnie spojrzał na szyję Szlachetnego. Zrobił mu krzywdę? Nawet jeżeli nie... to poczuł się trochę źle z tym, że go zaatakował.
- Ja... inaczej... - wyrzekł niepewnie, na moment przenosząc wzrok na ziemię. -
Przepraszam, jeżeli przesadziłem.
Dodał po chwili. Mimo iż była to tylko chwila, to pamiętał z niej mało co... a przeważało uczucie bezradności, niemożności świadomego myślenia. Wiedział na co się pisze, więc pewnie świadomie przyjąłby ewentualną karę za swe zachowanie... tyle czy na nią zasłużył?
- Co teraz będzie?
Zapytał ze spokojem, pozwalając sobie zerknąć Stwórcy w oczy. Nie było to jednak spojrzenie nakłaniające do jakiegoś pojedynku, broń boże... on szukał odpowiedzi... wiedzy.
- Ja... inaczej... - wyrzekł niepewnie, na moment przenosząc wzrok na ziemię. -
Przepraszam, jeżeli przesadziłem.
Dodał po chwili. Mimo iż była to tylko chwila, to pamiętał z niej mało co... a przeważało uczucie bezradności, niemożności świadomego myślenia. Wiedział na co się pisze, więc pewnie świadomie przyjąłby ewentualną karę za swe zachowanie... tyle czy na nią zasłużył?
- Co teraz będzie?
Zapytał ze spokojem, pozwalając sobie zerknąć Stwórcy w oczy. Nie było to jednak spojrzenie nakłaniające do jakiegoś pojedynku, broń boże... on szukał odpowiedzi... wiedzy.
- Gość
- Gość
Re: Aleja Kwitnących Wiśni
Lucas raczej wielkiej krzywdy nie zrobił Ivano, wszak szlachetny ma dobrą regenerację, więc taka ranka po kłach szybko zniknęła. Nie ma to jak wysoka, mocna krew, a koleżka właśnie ją spożył. Przetarł dłonią szyję, ścierając z niej resztki krwi. Nie zlizał jej z palców, tylko starannie wytarł w chustę, którą zawsze nosił. Nigdy właśnie nie wiadomi, kiedy trzeba wytrzeć krew.
- Ależ skąd, chłopcze. Musiałoby być wielu takich jak ty, by mnie powalić.
Roześmiał się, patrząc na młodego wampira. Biedaczysko. Jeśli potrzebował pomocy, Hiro zawsze jest gotowy mu ją zaoferować. Póki co teraz musiał się przygotować na całkiem nowe życie.
Jak każdy nowo narodzony wampir.
- A co ma być? Żyjesz dalszym życiem, tylko teraz czeka cię nauka. Zapanowanie nad głodem, poznanie swoich nowych mocy, wampirzych cech.
Wypadałoby mu wyjaśnić, prawda? Czy jest na to gotowy? Jakby co Hiro wspomoże go przytrzymując by mógł utrzymać się na nogach. Już w sumie nie powinien mieć wszelkich trudności ze staniem. Wypił przecież tyle krwi stwórcy.
- Przejdźmy się.
Zaoferował, wskazując dłonią na drogę prowadzącą zapewne do wyjścia z parku. Ale nim rozejdą się ich drogi, muszą porozmawiać odnośnie nowego żywota Lucasa.
- Jak wiesz, twoje życie się teraz zmieniło. Picie krwi, rozsądek i przede wszystkim zachowanie naszej tajemnicy istnienia. Musisz nauczyć się żyć jak ludzie, czyli tak jak było do tej pory.
Zacznie, bacznie przyglądając się zachowaniu chłopaka. Coby czasami czegoś złego nie wyszło, wszak nie chciał tworzyć kolejnego potwora.
- Ależ skąd, chłopcze. Musiałoby być wielu takich jak ty, by mnie powalić.
Roześmiał się, patrząc na młodego wampira. Biedaczysko. Jeśli potrzebował pomocy, Hiro zawsze jest gotowy mu ją zaoferować. Póki co teraz musiał się przygotować na całkiem nowe życie.
Jak każdy nowo narodzony wampir.
- A co ma być? Żyjesz dalszym życiem, tylko teraz czeka cię nauka. Zapanowanie nad głodem, poznanie swoich nowych mocy, wampirzych cech.
Wypadałoby mu wyjaśnić, prawda? Czy jest na to gotowy? Jakby co Hiro wspomoże go przytrzymując by mógł utrzymać się na nogach. Już w sumie nie powinien mieć wszelkich trudności ze staniem. Wypił przecież tyle krwi stwórcy.
- Przejdźmy się.
Zaoferował, wskazując dłonią na drogę prowadzącą zapewne do wyjścia z parku. Ale nim rozejdą się ich drogi, muszą porozmawiać odnośnie nowego żywota Lucasa.
- Jak wiesz, twoje życie się teraz zmieniło. Picie krwi, rozsądek i przede wszystkim zachowanie naszej tajemnicy istnienia. Musisz nauczyć się żyć jak ludzie, czyli tak jak było do tej pory.
Zacznie, bacznie przyglądając się zachowaniu chłopaka. Coby czasami czegoś złego nie wyszło, wszak nie chciał tworzyć kolejnego potwora.
- Gość
- Gość
Re: Aleja Kwitnących Wiśni
Krzywdy owszem, może nie zrobił, ale chodziło o jego zachowanie. Może i była to tylko krótka chwila, ale pamiętał ją jak przez mgłę... a na dodatek bez problemu wywnioskował, że zapewne zachował się jak dzikie zwierzę, czy inny koczkodan rzucając się na mężczyznę, co było do niego zupełnie niepodobne.
- To będzie trudne, nieprawdaż?
Zapytał cicho, malując na swej twarzy delikatny niepokój. Mangi i anime to jedno... a to jak sprawa wyglądała realnie - drugie. Spodziewał się, że będzie musiał ze sobą walczyć, byleby tylko nie dać się opanować drzemiącej w nim bestii. Kwestia mocy - tak jakby wpłynęła jednym, a wypłynęła drugim uchem, wychodziło więc na to, że chłopakowi na tą chwilę było to wszystko jedno. Gdy jednak Hiro rzucił propozycją co do spaceru, zerknął na niego i dopiero po krótkiej chwili ruszył za nim, upuszczając z ust ciche westchnięcie, coby po chwili kroczyć u boku Szlachetnego.
- Chcę to wszystko opanować... nie chcę stać się jakąś bezmyślną bestią, która się na każdego rzuca dla swojej chorej przyjemności. - odrzekł zaraz po słowach długowłosego, naciągając kaptur na głowę, choć tylko do połowy - jak miał w zwyczaju, by było dobrze widać jego twarz. - Proszę mi wybaczyć pytanie, ale... wampirów jest wiele, prawda? To nie tak, że można Was... Nas wyliczyć na palcach jednej ręki?
Może chociaż on powie prawdę? Kaien okazał się zakłamanym gburem...
- To będzie trudne, nieprawdaż?
Zapytał cicho, malując na swej twarzy delikatny niepokój. Mangi i anime to jedno... a to jak sprawa wyglądała realnie - drugie. Spodziewał się, że będzie musiał ze sobą walczyć, byleby tylko nie dać się opanować drzemiącej w nim bestii. Kwestia mocy - tak jakby wpłynęła jednym, a wypłynęła drugim uchem, wychodziło więc na to, że chłopakowi na tą chwilę było to wszystko jedno. Gdy jednak Hiro rzucił propozycją co do spaceru, zerknął na niego i dopiero po krótkiej chwili ruszył za nim, upuszczając z ust ciche westchnięcie, coby po chwili kroczyć u boku Szlachetnego.
- Chcę to wszystko opanować... nie chcę stać się jakąś bezmyślną bestią, która się na każdego rzuca dla swojej chorej przyjemności. - odrzekł zaraz po słowach długowłosego, naciągając kaptur na głowę, choć tylko do połowy - jak miał w zwyczaju, by było dobrze widać jego twarz. - Proszę mi wybaczyć pytanie, ale... wampirów jest wiele, prawda? To nie tak, że można Was... Nas wyliczyć na palcach jednej ręki?
Może chociaż on powie prawdę? Kaien okazał się zakłamanym gburem...
- Gość
- Gość
Re: Aleja Kwitnących Wiśni
- To już od ciebie zależy. Jeśli będziesz się poddawał bezsensownemu zabijaniu, napadaniu - opanowanie będzie czymś niewyobrażalnie trudnym.
Odpowiedział, uśmiechając się. Wiedział też że dla chłopaka początki są trudne, ale pod odpowiednią opieką, chęcią a ona toć najważniejsza, uda mu się wiele. I w sumie teraz pomyślałem też o tym nieokrzesanym Joffreyu ale w jego przypadku miało coś zupełnie innego nadejść. Dlatego zdecydował się na niesprawiedliwie wręcz radykalne kroki. Ale ten tutaj Lucas, jest kimś zupełnie innym.
- Bardzo dobrze. Jednak jedno musisz wiedzieć, wampirza natura wbrew pozorom bywa bardzo prymitywna. Zawładnięcie nią wymaga wiele siły woli oraz czasu. Z odpowiednią opieką raczej nic się nie wydarzy i oczywiście dojdzie jeszcze moc, którą w najbliższym czasie otrzymasz.
Zapewne zainteresuje chłopaka. Niech wie, niech się uczy póki może od stwórcy, czas nagli a Hiro nie może zajmować się jedną osobą, ma zbyt wiele na głowie.
- Jest nas wystarczająco dużo i jedna ręka raczej nie wystarczy.
Nawet roześmiał się trochę. Nocnych łowców jest mnóstwo i to po całym świecie.
- Towarzyszymy światu od wieków. Więc musiało się nas trochę namnożyć.
Tak dla wyjaśnienia. Lucas niech nie wierzy w bajki Crossa, dyrektor jak widać chciał go obronić. Ale w sumie po co? Świat jest okrutny, więc lepiej wiedzieć po czym się stąpa.
- Powoli goni mnie czas. Dam ci mój numer telefonu na wszelki wypadek, chociaż z tego ustrojstwa nie za bardzo lubię korzystać. Ale także kontakt do mojego dobrego przyjaciela. Zajmie się tobą odpowiednio.
Przystanie by wyciągnąć z płaszcza portfel. Z niego wydobędzie wizytówkę, a numer Fabia po prostu mu powie. Wampirza pamięć może i lubi zawodzić, ale nie do numerów.
Odpowiedział, uśmiechając się. Wiedział też że dla chłopaka początki są trudne, ale pod odpowiednią opieką, chęcią a ona toć najważniejsza, uda mu się wiele. I w sumie teraz pomyślałem też o tym nieokrzesanym Joffreyu ale w jego przypadku miało coś zupełnie innego nadejść. Dlatego zdecydował się na niesprawiedliwie wręcz radykalne kroki. Ale ten tutaj Lucas, jest kimś zupełnie innym.
- Bardzo dobrze. Jednak jedno musisz wiedzieć, wampirza natura wbrew pozorom bywa bardzo prymitywna. Zawładnięcie nią wymaga wiele siły woli oraz czasu. Z odpowiednią opieką raczej nic się nie wydarzy i oczywiście dojdzie jeszcze moc, którą w najbliższym czasie otrzymasz.
Zapewne zainteresuje chłopaka. Niech wie, niech się uczy póki może od stwórcy, czas nagli a Hiro nie może zajmować się jedną osobą, ma zbyt wiele na głowie.
- Jest nas wystarczająco dużo i jedna ręka raczej nie wystarczy.
Nawet roześmiał się trochę. Nocnych łowców jest mnóstwo i to po całym świecie.
- Towarzyszymy światu od wieków. Więc musiało się nas trochę namnożyć.
Tak dla wyjaśnienia. Lucas niech nie wierzy w bajki Crossa, dyrektor jak widać chciał go obronić. Ale w sumie po co? Świat jest okrutny, więc lepiej wiedzieć po czym się stąpa.
- Powoli goni mnie czas. Dam ci mój numer telefonu na wszelki wypadek, chociaż z tego ustrojstwa nie za bardzo lubię korzystać. Ale także kontakt do mojego dobrego przyjaciela. Zajmie się tobą odpowiednio.
Przystanie by wyciągnąć z płaszcza portfel. Z niego wydobędzie wizytówkę, a numer Fabia po prostu mu powie. Wampirza pamięć może i lubi zawodzić, ale nie do numerów.
- Gość
- Gość
Re: Aleja Kwitnących Wiśni
Jego prędka odpowiedź tylko wstrząsnęła wewnętrznie chłopakiem, który to wyobraził sobie siebie, zalanego krwią od stóp do głów, z tym chorym spojrzeniem. Nie, to nie była przyszłość której pragnął, nie chciał narobić problemów sobie, innym, czy nawet samemu Hiro, bo kto wie co mogłoby się stać, gdyby wyszło na jaw, że to właśnie jego wychowanek dokonuje masakry na bezbronnych ludziach? Aż ciarki przechodzą po ciele...
- Będę starał się z całych sił. Może medytacja będzie efektywna? - tak przynajmniej bywało w animcach, czego oczywiście już nie doda... bo po co, żeby wyjść na niedoszłego NEETa? - Mam nadzieję, że nie będzie to moc zupełnie przeciwna mojemu charakterowi.
Dodał pod nosem, bardziej do siebie niżeli mężczyzny, choć ten zapewne słyszał to bez problemu. Gdy przewodniczący ponownie zabrał głos, kojąc ciekawość młodego, ten zerknął na niego ukradkiem, by po chwili powrócić do swego poprzedniego celu jakim był chodnik po którym kroczyli. Cross... miał nadzieję że kiedyś się jeszcze spotkają, by porozmawiać w cztery oczy.
- Mam nadzieję, że będę sobie radzić na tyle dobrze, że nie będzie Pan musiał się odciągać od swoich zajęć. - odrzekł, odbierając wizytówkę, by schować ją w tylną kieszeń spodni. - Dziękuję. Gdy tylko skombinuję sobie jakiś telefon, poślę wiadomość.
- Będę starał się z całych sił. Może medytacja będzie efektywna? - tak przynajmniej bywało w animcach, czego oczywiście już nie doda... bo po co, żeby wyjść na niedoszłego NEETa? - Mam nadzieję, że nie będzie to moc zupełnie przeciwna mojemu charakterowi.
Dodał pod nosem, bardziej do siebie niżeli mężczyzny, choć ten zapewne słyszał to bez problemu. Gdy przewodniczący ponownie zabrał głos, kojąc ciekawość młodego, ten zerknął na niego ukradkiem, by po chwili powrócić do swego poprzedniego celu jakim był chodnik po którym kroczyli. Cross... miał nadzieję że kiedyś się jeszcze spotkają, by porozmawiać w cztery oczy.
- Mam nadzieję, że będę sobie radzić na tyle dobrze, że nie będzie Pan musiał się odciągać od swoich zajęć. - odrzekł, odbierając wizytówkę, by schować ją w tylną kieszeń spodni. - Dziękuję. Gdy tylko skombinuję sobie jakiś telefon, poślę wiadomość.
- Gość
- Gość
Re: Aleja Kwitnących Wiśni
Jeśli Lucas podejdzie do sprawy z głową, nie będzie musiał się martwić o swoje sumienie.
- Jasne. Chociaż zawsze możesz sięgnąć po tabletki z krwią dla wampirów. Łagodzą one pragnienie.
Niech wie, że są sposoby na głód krwi. Nie należy on do przyjemnych, choć póki co płynęła w nim krew starego szlachetnego, więc tak prędko go nie złapie i uzyskał czas na zdobycie tabletek.
- Dopiero gdy ją odzyskasz się przekonasz. W sumie żadne z wampirów starszego pokolenia nie wie, skąd moce się biorą i jakiej są one przyczyny. Co prawda jest kilka teorii, ale można snuć nad nimi godzinami.
Dodał tak dla ciekawostki, patrząc na młodzika. Dobrze, że nie czuł się przerażony, a decyzja przemiany nie wpłynęła negatywnie jak na tą chwilę.
- Zawsze znajdę czas dla przemienionych.
Uśmiechnął się i na wieść o braku telefonu, Hiro wspomógł go pieniędzmi. Co prawda nie uzyskał potężnej sumy, ale wystarczająca na wydatki potrzebne dla wampira.
- Gdy już zakupisz telefon, odezwij się niezwłocznie. Napisz też do Fabio, niech wie że z mojego polecenia ma się tobą zająć. A teraz chodźmy. Pora byś wrócił do Akademii i nie zapomnij zasięgnąć stamtąd tabletek. Powinieneś je dostać za darmo.
Skoro już załatwione, skierowali się do samochodu. Tam wciąż czekał Albino, który to robił za kierowcę. Oczywiście podwieźli Lucasa tam, gdzie sobie zażyczył coby sam nie wracał.
zt wszyscy
- Jasne. Chociaż zawsze możesz sięgnąć po tabletki z krwią dla wampirów. Łagodzą one pragnienie.
Niech wie, że są sposoby na głód krwi. Nie należy on do przyjemnych, choć póki co płynęła w nim krew starego szlachetnego, więc tak prędko go nie złapie i uzyskał czas na zdobycie tabletek.
- Dopiero gdy ją odzyskasz się przekonasz. W sumie żadne z wampirów starszego pokolenia nie wie, skąd moce się biorą i jakiej są one przyczyny. Co prawda jest kilka teorii, ale można snuć nad nimi godzinami.
Dodał tak dla ciekawostki, patrząc na młodzika. Dobrze, że nie czuł się przerażony, a decyzja przemiany nie wpłynęła negatywnie jak na tą chwilę.
- Zawsze znajdę czas dla przemienionych.
Uśmiechnął się i na wieść o braku telefonu, Hiro wspomógł go pieniędzmi. Co prawda nie uzyskał potężnej sumy, ale wystarczająca na wydatki potrzebne dla wampira.
- Gdy już zakupisz telefon, odezwij się niezwłocznie. Napisz też do Fabio, niech wie że z mojego polecenia ma się tobą zająć. A teraz chodźmy. Pora byś wrócił do Akademii i nie zapomnij zasięgnąć stamtąd tabletek. Powinieneś je dostać za darmo.
Skoro już załatwione, skierowali się do samochodu. Tam wciąż czekał Albino, który to robił za kierowcę. Oczywiście podwieźli Lucasa tam, gdzie sobie zażyczył coby sam nie wracał.
zt wszyscy
- Gość
- Gość
Re: Aleja Kwitnących Wiśni
- Budyń. Budyń jest zdecydowanie lepszy od kisielu. - odpowiedziała Ethanowi, choć nie oddała mu albumów, przyciskając je do piersi jak najcenniejszy skarb. Zaskoczony kelner odprowadził ich wzrokiem do windy, którą zjechali na sam dół, na parking. Dopiero w aucie oderwała się od prezentów, kładąc je na tylną kanapę, a samej siadając za kółkiem. Jeszcze nie zdążyła niczego wypić, więc hulaj dusza, choć wino, które zgarnęli z restauracji niemiłosiernie ją kusiło.
Nie wytrzymała atmosfery tamtego miejsca, dlatego zadecydowała o wyjściu w trybie NOW. Szlag trafił jej wszystkie postanowienia: o profesjonalizmie, chłodzie, obojętności i klasie, jak u typowej bizneswoman. Mieli przecież rozmawiać o swoim rozwodzie, czyż nie? Nie mogła sobie pozwolić na cokolwiek z naturalności... A jednak ta w końcu wyrwała się z klatki, którą Vivien dla niej przyszykowała. Nie mogła już inaczej, było zdecydowanie za późno na reakcję. Teraz należało tylko zezwolić naturalności przejąć stery.
Jechali więc ulicami tłumnego miasta, które świętowało jedno ze swoich ulubionych świąt - Halloween. Co rusz można było się natknąć na przebranych w straszne (w odczuciu Vivien jednak - komiczne) stroje ludzi, a gdzieniegdzie tłumek krążył wokół stoisk halloweenowych, oferujących wszystko czego dusza zapragnie na ten dzień - od dyń zaczynając, a na kiczowatych kostiumach kończąc. Vivien natomiast jechała dalej, w kierunku parku, bowiem to właśnie tam odbywał się największy festyn w mieście, najlepiej zorganizowany, wystrojony i pełen atrakcji. Stanęła więc gdzieś, gdzie było miejsce (co graniczyło z cudem) i spojrzała na Ethana.
- Pomyślałam, że może w końcu pójdziemy się gdzieś zabawić. Kino jest oklepane, restauracje przyprawiają mnie o mdłości, a wszystkie dyskoteki i tak są dzisiaj tematycznie jednakowe, więc... To najlepsza z opcji! - zapewne, Vivien, zapewne. Wsunęła więc dłoń w dłoń męża i pociągnęła w stronę festynu, idąc wzdłuż alejki przystrojonej tysiącem strasznych dyń. Na samym końcu dróżki czekało ich samo serce biesiady, pełne ludzi w przebraniach jak i cywilu, którzy świetnie się bawili. Drzewa wiśniowe, które wiosną obsypują się kwieciem, dzisiaj wystrojone były halloweenowymi lampionami i dyniami. Gdzieś stał dom strachu, gdzie indziej można było wyłowić jabłka, jeszcze gdzie indziej ustawiono mini park dinozaurów, stworzonych z samych dyń, zaś Vivien i Ethan przechodzili właśnie przez główne "wejście" na festyn. Czerwona rozglądała się dookoła z rozdziawioną delikatnie buźką, nie puszczając ręki wampira nawet na chwilę.
- Jak myślisz, co oni potem robią z tymi wszystkimi dyniami? Może zupę dla biednych?! Nie, to zbyt naiwne, ale na pewno byłoby to genialne rozwiązanie. - czy w tym dziwnym blasku jej włosy nie wydały się nagle... różowe? A może to wzrok płatał już figle?
Nie wytrzymała atmosfery tamtego miejsca, dlatego zadecydowała o wyjściu w trybie NOW. Szlag trafił jej wszystkie postanowienia: o profesjonalizmie, chłodzie, obojętności i klasie, jak u typowej bizneswoman. Mieli przecież rozmawiać o swoim rozwodzie, czyż nie? Nie mogła sobie pozwolić na cokolwiek z naturalności... A jednak ta w końcu wyrwała się z klatki, którą Vivien dla niej przyszykowała. Nie mogła już inaczej, było zdecydowanie za późno na reakcję. Teraz należało tylko zezwolić naturalności przejąć stery.
Jechali więc ulicami tłumnego miasta, które świętowało jedno ze swoich ulubionych świąt - Halloween. Co rusz można było się natknąć na przebranych w straszne (w odczuciu Vivien jednak - komiczne) stroje ludzi, a gdzieniegdzie tłumek krążył wokół stoisk halloweenowych, oferujących wszystko czego dusza zapragnie na ten dzień - od dyń zaczynając, a na kiczowatych kostiumach kończąc. Vivien natomiast jechała dalej, w kierunku parku, bowiem to właśnie tam odbywał się największy festyn w mieście, najlepiej zorganizowany, wystrojony i pełen atrakcji. Stanęła więc gdzieś, gdzie było miejsce (co graniczyło z cudem) i spojrzała na Ethana.
- Pomyślałam, że może w końcu pójdziemy się gdzieś zabawić. Kino jest oklepane, restauracje przyprawiają mnie o mdłości, a wszystkie dyskoteki i tak są dzisiaj tematycznie jednakowe, więc... To najlepsza z opcji! - zapewne, Vivien, zapewne. Wsunęła więc dłoń w dłoń męża i pociągnęła w stronę festynu, idąc wzdłuż alejki przystrojonej tysiącem strasznych dyń. Na samym końcu dróżki czekało ich samo serce biesiady, pełne ludzi w przebraniach jak i cywilu, którzy świetnie się bawili. Drzewa wiśniowe, które wiosną obsypują się kwieciem, dzisiaj wystrojone były halloweenowymi lampionami i dyniami. Gdzieś stał dom strachu, gdzie indziej można było wyłowić jabłka, jeszcze gdzie indziej ustawiono mini park dinozaurów, stworzonych z samych dyń, zaś Vivien i Ethan przechodzili właśnie przez główne "wejście" na festyn. Czerwona rozglądała się dookoła z rozdziawioną delikatnie buźką, nie puszczając ręki wampira nawet na chwilę.
- Jak myślisz, co oni potem robią z tymi wszystkimi dyniami? Może zupę dla biednych?! Nie, to zbyt naiwne, ale na pewno byłoby to genialne rozwiązanie. - czy w tym dziwnym blasku jej włosy nie wydały się nagle... różowe? A może to wzrok płatał już figle?
- Vivien
- Krew : Czysta (B)
Znaki szczególne : Soczyście czerwone włosy, przejrzyście akwamarynowe oczy; tatuaż na lewym nadgarstku; kolczyki - po 6 w każdym uchu.
Zawód : Światowej sławy modelka. Dziennikarka modowa w jednym z paryskich czasopism.
Zajęcia : Brak
Re: Aleja Kwitnących Wiśni
Poszedł za Vivien, wciąż zaskoczony takim obrotem spraw. Przecież nie taki był wcześniejszy zamysł, a nagła zmiana planu zaburzyła mu nieco światopogląd. Nie wiedział gdzie chciała go zabrać, a w dodatku czy zmiana otoczenia nie była jej potrzebna do tego, by nieco się z nim pokłócić. W restauracji wszakże nie wypadało.
Usiadł na miejscu pasażera, zerkając od czasu do czasu na kobietę ukosem.
- To teraz co? Porywasz mnie dla okupu? - zapytał, rozluźniając guzik koszuli na szyi. Krawat ściągnął i rzucił na tylne siedzenie. Tak było zdecydowanie wygodniej.
Oczywiście rozumiał potrzebę zmiany otoczenia, jednak... w dalszym ciągu nie miał pojęcia w jaki sposób ma się do niej odnosić. Czy powstały między nimi jakieś niewidzialne bariery, których nie wolno przekraczać. Czy rozmowa w normalnych granicach ich związku jest dozwolona, czy też ma zachować pewne konwenanse. A przede wszystkim: czy złapanie jej za pośladki nie będzie zbyt obsceniczne? No dobra, mogłoby być, ale aż świeżbiły go ręce.
- Vivien... co zamierzasz zrobić? - odwrócił wzrok, by spoglądać teraz na przebranych ludzi. Wcześniej jakoś nie zwrócił na nich uwagi. A co do pytania - było dwuznaczne. Bardziej jednak skłaniało się do tego, co zamierza uczynić co do ich małżeństwa, a nie gdzie chce jechać. Musiał to wiedzieć.
Kiedy skręcili w stronę parkingu, skąd widać było już światła i słychać muzykę - wszystko stało się jasne.
- Pewnie. Mogliśmy więc ukraść papier toaletowy z restauracji. Byłyby z nas niezłe mumie - zauważył ironicznie, pijąc do atmosfery w której jeszcze niedawno się znajdowali. Wysiadł z auta i zatrzasnął drzwi. Czy przyjazd tu to dobry pomysł? Jeszcze w sumie nie wiedział. Nie przypuszczał jednak, by wbicie się w tłum ludzi było dobrym sposobem na porozmawianie o ich przyszłości. Mimo to nie skomentował tego, jak to zwykle miał w zwyczaju. Cóż, niech będzie co ma być. Zaplótł więc swoje palce z jej, i ruszył w ten owczy spęd. Nie puści jej dłoni nawet wtedy, kiedy będzie chciała ją wyrwać, przykro mi.
Nie interesowały go zbytnio przebrania, a dekoracje uważał za przesadzone. Nie rozumiał też tego całego entuzjazmu, oraz faktu, iż powinno być wyłącznie strasznie, więc seksowne stroje pielęgniarek niezbyt wpisywały się w ten nurt. Skrzywił się z niesmakiem, odprowadzając wzrokiem kolejną kobietę przebraną za laskę Jokera.
- Sądzę, że wielu ludzi wolałoby te dynie spuścić w toalecie, niż oddać cokolwiek biednym - odparł. Naiwna jest. Zapewne trafią po prostu na śmieci, gdy już gawiedź się nacieszy. Spojrzał na nią, zaciskając usta. Dziwne oświetlenie tu mają, definitywnie.
- To co, chcesz watę cukrową? Czy sprawdzimy czy wygram ci misia? A może wolisz coś jeszcze bardziej oklepanego? - droczył się z nią, to jasne, a palcem wskazał zamek strachów. - Wiesz, pokrzyczysz, trochę spanikujesz, a potem będę mógł grać rycerza - dodał. Szkoda, że bardzo wątpliwym jest, by mogło ją przestraszyć coś tak trywialnego.
Usiadł na miejscu pasażera, zerkając od czasu do czasu na kobietę ukosem.
- To teraz co? Porywasz mnie dla okupu? - zapytał, rozluźniając guzik koszuli na szyi. Krawat ściągnął i rzucił na tylne siedzenie. Tak było zdecydowanie wygodniej.
Oczywiście rozumiał potrzebę zmiany otoczenia, jednak... w dalszym ciągu nie miał pojęcia w jaki sposób ma się do niej odnosić. Czy powstały między nimi jakieś niewidzialne bariery, których nie wolno przekraczać. Czy rozmowa w normalnych granicach ich związku jest dozwolona, czy też ma zachować pewne konwenanse. A przede wszystkim: czy złapanie jej za pośladki nie będzie zbyt obsceniczne? No dobra, mogłoby być, ale aż świeżbiły go ręce.
- Vivien... co zamierzasz zrobić? - odwrócił wzrok, by spoglądać teraz na przebranych ludzi. Wcześniej jakoś nie zwrócił na nich uwagi. A co do pytania - było dwuznaczne. Bardziej jednak skłaniało się do tego, co zamierza uczynić co do ich małżeństwa, a nie gdzie chce jechać. Musiał to wiedzieć.
Kiedy skręcili w stronę parkingu, skąd widać było już światła i słychać muzykę - wszystko stało się jasne.
- Pewnie. Mogliśmy więc ukraść papier toaletowy z restauracji. Byłyby z nas niezłe mumie - zauważył ironicznie, pijąc do atmosfery w której jeszcze niedawno się znajdowali. Wysiadł z auta i zatrzasnął drzwi. Czy przyjazd tu to dobry pomysł? Jeszcze w sumie nie wiedział. Nie przypuszczał jednak, by wbicie się w tłum ludzi było dobrym sposobem na porozmawianie o ich przyszłości. Mimo to nie skomentował tego, jak to zwykle miał w zwyczaju. Cóż, niech będzie co ma być. Zaplótł więc swoje palce z jej, i ruszył w ten owczy spęd. Nie puści jej dłoni nawet wtedy, kiedy będzie chciała ją wyrwać, przykro mi.
Nie interesowały go zbytnio przebrania, a dekoracje uważał za przesadzone. Nie rozumiał też tego całego entuzjazmu, oraz faktu, iż powinno być wyłącznie strasznie, więc seksowne stroje pielęgniarek niezbyt wpisywały się w ten nurt. Skrzywił się z niesmakiem, odprowadzając wzrokiem kolejną kobietę przebraną za laskę Jokera.
- Sądzę, że wielu ludzi wolałoby te dynie spuścić w toalecie, niż oddać cokolwiek biednym - odparł. Naiwna jest. Zapewne trafią po prostu na śmieci, gdy już gawiedź się nacieszy. Spojrzał na nią, zaciskając usta. Dziwne oświetlenie tu mają, definitywnie.
- To co, chcesz watę cukrową? Czy sprawdzimy czy wygram ci misia? A może wolisz coś jeszcze bardziej oklepanego? - droczył się z nią, to jasne, a palcem wskazał zamek strachów. - Wiesz, pokrzyczysz, trochę spanikujesz, a potem będę mógł grać rycerza - dodał. Szkoda, że bardzo wątpliwym jest, by mogło ją przestraszyć coś tak trywialnego.
- Ethan
- Krew : Szlachetna
Znaki szczególne : Dość spora ilość blizn na klatce piersiowej i rękach, cztery duże na plecach, tatuaż na prawym ramieniu, bandaż od dłoni do łokcia.
Zawód : Główny starszyzny rodu de Maulévrier, właściciel sieci szpitali rozsianych po całym świecie. Lekarz/chirurg/alchemik.
Moce : Artefakt - blokada umysłu, zwiększona regeneracja.
Re: Aleja Kwitnących Wiśni
Zmiana czyjegoś światopoglądu była jej specjalnością, no helloł! Kto jak kto, ale Ethan powinien to wiedzieć najlepiej ze wszystkich, a wręcz się do tego przyzwyczaić, ot co. Ile to już razy obróciła mu świat do góry nogami? Aż samej Vivien ciężko było to stwierdzić! Niemniej, według swego wcześniejszego postanowienia, mknęła przed siebie samochodem, nie zdradzając mężowi celu ich podróży. Na dobrą sprawę, nie dało się z Czerwonej wyczytać żadnej emocji poza determinacją. Ale czy faktycznie była skora do kłótni?
- Żartujesz? Nie wzbogaciłabym się za wiele przez ten okup. Porywam cię z własnej satysfakcji, kochanie. - odparła jak gdyby nigdy nic, zmieniając bieg. W sumie, porwanie nie było aż tak głupim pomysłem. Zamknęłaby go w piwnicy na cztery spusty i tak oto świat zapomniałby (choć w części) o panie de Maulévrier, dając mu spokój raz na zawsze. Ile korzyści płynęło z takiego rozwiązania! Ethan powinien był ją o to poprosić już dawno temu, srsly. Nie narzekałby wówczas na swoje wieczne przepracowanie i rozjazdy we wszystkie strony świata.
- Zadajesz za dużo pytań. - ucięła, milcząc przez chwilę. Gdy jednak doszła do wniosku, że taka odpowiedź mogła nie być wystarczająca, wzruszyła ramionami. - Na razie jedziemy na festyn, a potem... Ty mi powiesz. - zerknęła na niego kątem oka, ale szybko powróciła spojrzeniem do drogi. Zrozumiała dwuznaczność jego pytania i miała nadzieję, że i on zrozumie jej. Miał niewyobrażalną okazję do, hm, wykazania się, a wyrwanie ich na halloweenową biesiadę było jedną z wielu możliwości jak mogli spędzić czas, zamiast w pompatycznej restauracji przy wykwintnych daniach. Czy Ethan tak chciał spędzać wieczór ze swoją kobietą? Szczerze wątpiła. I choć ich rozmowa miała być przecież poważna, nie mogła jej znieść. Musiała zrobić ostatni test.
- Albo zombie. Drętwi i martwi. - ohohoho, Vivien, ty śmieszku! Przysunęła się do wampira bliżej, aby uniknąć zderzenia pierwszego stopnia z jakimiś kopiami Harley Quinn, które (nawiasem mówiąc) wyglądały tandetnie. Cóż, oni też zbytnio nie wpasowali się w klimat festynu - Eth w eleganckim garniturze, a Vivi w krótkiej sukience. Ale czy naszą Czerwoną to zmartwiło? Ani trochę! Spojrzała w kierunku domu strachów, który pokazał jej Szlachetny, parskając śmiechem.
- Och, wierzę że bardzo byś chciał zagrać rycerza. Wiesz, taka miła odmiana od ciągłego bycia gburem. - wyszczerzyła do niego białe ząbki. - Poza tym, to nie ja muszę być straszona. - rzuciła, spoglądając na niego niewinnie, acz porozumiewawczo. - Chyba, że wolisz, żebym pomalowała ci twarz. Byłbyś uroczą dynią! Aha, właśnie, jak będziemy wychodzić, pamiętaj o jabłku w karmelu. Dawno go nie jadłam! - i cóż będą robić nasi milusińscy, hm?
- Żartujesz? Nie wzbogaciłabym się za wiele przez ten okup. Porywam cię z własnej satysfakcji, kochanie. - odparła jak gdyby nigdy nic, zmieniając bieg. W sumie, porwanie nie było aż tak głupim pomysłem. Zamknęłaby go w piwnicy na cztery spusty i tak oto świat zapomniałby (choć w części) o panie de Maulévrier, dając mu spokój raz na zawsze. Ile korzyści płynęło z takiego rozwiązania! Ethan powinien był ją o to poprosić już dawno temu, srsly. Nie narzekałby wówczas na swoje wieczne przepracowanie i rozjazdy we wszystkie strony świata.
- Zadajesz za dużo pytań. - ucięła, milcząc przez chwilę. Gdy jednak doszła do wniosku, że taka odpowiedź mogła nie być wystarczająca, wzruszyła ramionami. - Na razie jedziemy na festyn, a potem... Ty mi powiesz. - zerknęła na niego kątem oka, ale szybko powróciła spojrzeniem do drogi. Zrozumiała dwuznaczność jego pytania i miała nadzieję, że i on zrozumie jej. Miał niewyobrażalną okazję do, hm, wykazania się, a wyrwanie ich na halloweenową biesiadę było jedną z wielu możliwości jak mogli spędzić czas, zamiast w pompatycznej restauracji przy wykwintnych daniach. Czy Ethan tak chciał spędzać wieczór ze swoją kobietą? Szczerze wątpiła. I choć ich rozmowa miała być przecież poważna, nie mogła jej znieść. Musiała zrobić ostatni test.
- Albo zombie. Drętwi i martwi. - ohohoho, Vivien, ty śmieszku! Przysunęła się do wampira bliżej, aby uniknąć zderzenia pierwszego stopnia z jakimiś kopiami Harley Quinn, które (nawiasem mówiąc) wyglądały tandetnie. Cóż, oni też zbytnio nie wpasowali się w klimat festynu - Eth w eleganckim garniturze, a Vivi w krótkiej sukience. Ale czy naszą Czerwoną to zmartwiło? Ani trochę! Spojrzała w kierunku domu strachów, który pokazał jej Szlachetny, parskając śmiechem.
- Och, wierzę że bardzo byś chciał zagrać rycerza. Wiesz, taka miła odmiana od ciągłego bycia gburem. - wyszczerzyła do niego białe ząbki. - Poza tym, to nie ja muszę być straszona. - rzuciła, spoglądając na niego niewinnie, acz porozumiewawczo. - Chyba, że wolisz, żebym pomalowała ci twarz. Byłbyś uroczą dynią! Aha, właśnie, jak będziemy wychodzić, pamiętaj o jabłku w karmelu. Dawno go nie jadłam! - i cóż będą robić nasi milusińscy, hm?
- Vivien
- Krew : Czysta (B)
Znaki szczególne : Soczyście czerwone włosy, przejrzyście akwamarynowe oczy; tatuaż na lewym nadgarstku; kolczyki - po 6 w każdym uchu.
Zawód : Światowej sławy modelka. Dziennikarka modowa w jednym z paryskich czasopism.
Zajęcia : Brak
Re: Aleja Kwitnących Wiśni
Nie no, rzeczywiście nie da się ukryć, że posiadała do tego szczególny dar. On przecież nigdy wcześniej nie spodziewał się, iż zostanie usidlony na tyle skutecznie, że prawdziwy... dyskomfort sprawi mu myśl o rychłym rozwodzie. Co prawda depresji z tego powodu by nie miał, jednak do żadnej z poprzednich partnerek (a trochę ich było) nie potrafił się przywiązać. Tak, tylko do Vivien. Bezwzględu na to ile by nie uciekał, to i tak w końcu musiał do niej wrócić. Czyżby pomyliła jej się rasa? Może jednak była jakąś czarownicą? Dokleić brodawkę, powiększyć nos, jebutnąć jakiegoś szpiczastego kapelusza, i można się nad tym dłużej zastanowić.
- Co za ulga. Nie byłbym dobrą prostytutką, gdybyś zamierzała mnie sprzedać - westchnął. Zresztą, nie miałoby to większego sensu - Vivien ma swobodny dostęp do jego konta bankowego. Coraz bardziej irytowało go omijanie newralgicznego tematu, który po prostu TRZEBA poruszyć. Ethan jest osobą konkretną. Woli mieć wypisane czarno na białym co dzieje się aktualnie między nimi. Takie zbaczanie z tematu jest w jego mniemaniu marnowaniem czasu i energii. Jasne, mogą wybrać się nawet do cyrku, jeśli taka jej wola, niemniej dobrze byłoby wcześniej się określić.
- Nie sądzę - skontrował, przybierając sztywną pozę i zacisnął zęby. - Na festyn? Co za niespodzianka - mruknął pod nosem, rozluźniając się jednak nieco wbrew swojej reakcji. Cóż, czyli rzucać mięsem nie będą. Nie przy tylu świadkach. Nie to, by wkurzonej Vivien mogłoby to przeszkadzać, bynajmniej; jednak jakieś minimum przyzwoitości zachowają. Wolałby co prawda udać się w mniej zatłoczone miejsce, gdyż wolał po prostu z nią porozmawiać, a nie cisnąć się w tłumie. Ale z pewnością świetnie grał zachwyconego perspektywą ciśnięcia się wśród gawiedzi, prawda? No jasne, że tak. Nie mam najmniejszych wątpliwości!
- Nie widzę powodu by odwlekać ten temat. Z mojej strony wszystko jest jasne - co prawda jego decyzja z pewnością nie przypadnie Elyse do gustu, ale nie zamierzał się tym zbytnio zadręczać. W końcu wszyscy są dorośli, prawda?
- Żarty się ciebie dzisiaj trzymają, co? - uniósł jedną brew, a na jego twarzy ukazało się rozbawienie. Lepiej to, niż standardowa marudna poza, którą lubił utrzymywać. Jednak ta cecha jego charakteru była z nim nierozłączna, więc Vivien musiała do niej przywyknąć już dziesiątki lat temu.
- Szczerze mówiąc, to z tej bajki wolałbym być smokiem. Jestem głodny - stwierdził, nie spuszczając oczu z grupki młodych kobiet, chichotających głupio. Oblane były obficie sztuczną krwią, z tandetnym efektem co prawda, jednak on nie posilał się od bardzo długiego czasu. Jaka szkoda, że Vivien tak zawzięcie broniła mu dostępu do własnej krwi - to przecież jej zapach przyciągnął go do niej jako pierwszy. Wyjątkowo na niego działała nawet teraz. - Jasne. I o wacie cukrowej - oderwał wzrok od dziewcząt i skupił się na Vivien. Mówiła coś o malowaniu twarzy, czy mu się wydawało? Tyle tu bodźców, że łatwo się rozpraszał. Rozejrzał się przytomniej, a potem podjął decyzję i pociągnął żonę za sobą. Kierował się w stronę drzew, w miejsce ukryte przed wzrokiem śmiertelników w cieniu. Musiał się trochę poprzepychać, jednak delikatne ciała ludzi nie stanowiły najmniejszego problemu.
Kiedy już tam dotarli, przycisnął Vivien do drzewa, blokując jej ciało rękami by nie mogła się wyrwać. Oby sukienka na tym zbytnio nie ucierpiała. Wyglądała w niej wystarczająco ponętnie, by było mu jej szkoda, gdyby faktycznie tak się stało.
- Pluszaki później. Określ się dziewczyno, a nie każ mi tańczyć jak grasz - zażądał niskim tonem. Pochylił się nad nią bardziej, wdychając zapach jej włosów. Przecież wie, że nie należy do cierpliwych osób.
- Co za ulga. Nie byłbym dobrą prostytutką, gdybyś zamierzała mnie sprzedać - westchnął. Zresztą, nie miałoby to większego sensu - Vivien ma swobodny dostęp do jego konta bankowego. Coraz bardziej irytowało go omijanie newralgicznego tematu, który po prostu TRZEBA poruszyć. Ethan jest osobą konkretną. Woli mieć wypisane czarno na białym co dzieje się aktualnie między nimi. Takie zbaczanie z tematu jest w jego mniemaniu marnowaniem czasu i energii. Jasne, mogą wybrać się nawet do cyrku, jeśli taka jej wola, niemniej dobrze byłoby wcześniej się określić.
- Nie sądzę - skontrował, przybierając sztywną pozę i zacisnął zęby. - Na festyn? Co za niespodzianka - mruknął pod nosem, rozluźniając się jednak nieco wbrew swojej reakcji. Cóż, czyli rzucać mięsem nie będą. Nie przy tylu świadkach. Nie to, by wkurzonej Vivien mogłoby to przeszkadzać, bynajmniej; jednak jakieś minimum przyzwoitości zachowają. Wolałby co prawda udać się w mniej zatłoczone miejsce, gdyż wolał po prostu z nią porozmawiać, a nie cisnąć się w tłumie. Ale z pewnością świetnie grał zachwyconego perspektywą ciśnięcia się wśród gawiedzi, prawda? No jasne, że tak. Nie mam najmniejszych wątpliwości!
- Nie widzę powodu by odwlekać ten temat. Z mojej strony wszystko jest jasne - co prawda jego decyzja z pewnością nie przypadnie Elyse do gustu, ale nie zamierzał się tym zbytnio zadręczać. W końcu wszyscy są dorośli, prawda?
- Żarty się ciebie dzisiaj trzymają, co? - uniósł jedną brew, a na jego twarzy ukazało się rozbawienie. Lepiej to, niż standardowa marudna poza, którą lubił utrzymywać. Jednak ta cecha jego charakteru była z nim nierozłączna, więc Vivien musiała do niej przywyknąć już dziesiątki lat temu.
- Szczerze mówiąc, to z tej bajki wolałbym być smokiem. Jestem głodny - stwierdził, nie spuszczając oczu z grupki młodych kobiet, chichotających głupio. Oblane były obficie sztuczną krwią, z tandetnym efektem co prawda, jednak on nie posilał się od bardzo długiego czasu. Jaka szkoda, że Vivien tak zawzięcie broniła mu dostępu do własnej krwi - to przecież jej zapach przyciągnął go do niej jako pierwszy. Wyjątkowo na niego działała nawet teraz. - Jasne. I o wacie cukrowej - oderwał wzrok od dziewcząt i skupił się na Vivien. Mówiła coś o malowaniu twarzy, czy mu się wydawało? Tyle tu bodźców, że łatwo się rozpraszał. Rozejrzał się przytomniej, a potem podjął decyzję i pociągnął żonę za sobą. Kierował się w stronę drzew, w miejsce ukryte przed wzrokiem śmiertelników w cieniu. Musiał się trochę poprzepychać, jednak delikatne ciała ludzi nie stanowiły najmniejszego problemu.
Kiedy już tam dotarli, przycisnął Vivien do drzewa, blokując jej ciało rękami by nie mogła się wyrwać. Oby sukienka na tym zbytnio nie ucierpiała. Wyglądała w niej wystarczająco ponętnie, by było mu jej szkoda, gdyby faktycznie tak się stało.
- Pluszaki później. Określ się dziewczyno, a nie każ mi tańczyć jak grasz - zażądał niskim tonem. Pochylił się nad nią bardziej, wdychając zapach jej włosów. Przecież wie, że nie należy do cierpliwych osób.
- Ethan
- Krew : Szlachetna
Znaki szczególne : Dość spora ilość blizn na klatce piersiowej i rękach, cztery duże na plecach, tatuaż na prawym ramieniu, bandaż od dłoni do łokcia.
Zawód : Główny starszyzny rodu de Maulévrier, właściciel sieci szpitali rozsianych po całym świecie. Lekarz/chirurg/alchemik.
Moce : Artefakt - blokada umysłu, zwiększona regeneracja.
Re: Aleja Kwitnących Wiśni
Wiedziała, że igra z ogniem, odkładając temat jak najbardziej się dało. Próbowała jednak nadal grać nieugiętą, choć widziała narastające poirytowanie Szlachetnego. Spojrzała na mężczyznę kątem oka, nie odpowiadając na jego zaczepkę odnośnie festynu. Dobra, zgodziłaby się z tym, że wybór miejsca był naprawdę... nietrafiony, jednak lepsze było cokolwiek od tandetnej restauracji, prawda? Biesiada halloweenowa była pierwszym, co rzuciło jej się w oczy, gdy postanowiła wyjść z ekskluzywnego wieżowca, dlatego obrała go za cel. Równie dobrze mogła jechać na basen, efekt byłby taki sam. Liczył się jednak fakt oderwania od sztywnej atmosfery i choć chwilowego rozluźnienia myśli, które bardzo było jej potrzebne. Czy Ethanowi również? Cóż, nie jej oceniać.
Zacisnęła mocniej dłonie na kierownicy i zasznurowała usta, gdy usłyszała o "jego decyzji". Nie, jeszcze nie teraz... Nie zamierzała dopytywać. Była cierpliwa, spokojna i opanowana. Czas na wszelkie wyjaśnienia był zarezerwowany na później. Tak zakładał jej program dnia, ot co. Na razie zaparkowali na parkingu, wysiedli i udali się na festyn. Wzruszyła ramionami, poprawiając włosy.
- Mam dobry humor. - oczywiście. Nie licząc poddenerwowania, które doskonale ukrywała, lecz czując jak rozchodzi się powoli po wszystkich zakamarkach ciała. Zatrzymała wzrok na grupce dziewczyn, którym tak bacznie przyglądał się Ethan i skrzywiła minimalnie.
- Nie wiem czy byłby z nich dobry posiłek. Śmierdzą plastikiem swoich kostiumów i tej sztucznej krwi. Po paru łykach by cię zemdliło. - zauważyła, ciągnąc go w drugą stronę. Cała ta gawiedź pachniała straszną sztucznością, połączona z odorem palących się świec i wonią rozmaitych potraw, jakie tu serwowano. Miks tylu zapachów mógł przyprawić o prawdziwy zawrót głowy. Gdy jednak postanowiła udać się w kierunku stoiska z łakociami, Ethan pociągnął ją stanowczo w zupełnie drugą stronę. Oparła się plecami o pień, wpatrując w oblicze męża ze spokojem, tak jakby spodziewała się podobnego ruchu z jego strony prędzej czy później. Milczała przez chwilę, ważąc w głowie słowa, jakie chciała mu powiedzieć, zagryzając dolną wargę. Miała w końcu okazję wygarnąć mu wszystko, o czym myślała przez tak długi czas jego nieobecności. Miała okazję zadecydować o ich przyszłości, a przede wszystkim o swojej. Oparła wolno czoło o jego klatkę piersiową, zaciskając dłonie na materiale idealnie skrojonego garnituru.
- Nie chcę. Potrzebuję cię. - wypowiedziała te słowa tak cicho, że i Eth musiał się nieźle przysłuchać, aby cokolwiek dosłyszeć. - Potrzebuję twojego chłodu, twojego ironicznego uśmiechu, złośliwości, rozmów. Twojego dotyku, twojego zapachu... Ile razy bym przed tym nie uciekała, to boli, gdy nie ma ciebie obok. - zastygła na moment w bezruchu, podnosząc w końcu głowę. - A jaka jest twoja decyzja?
Zacisnęła mocniej dłonie na kierownicy i zasznurowała usta, gdy usłyszała o "jego decyzji". Nie, jeszcze nie teraz... Nie zamierzała dopytywać. Była cierpliwa, spokojna i opanowana. Czas na wszelkie wyjaśnienia był zarezerwowany na później. Tak zakładał jej program dnia, ot co. Na razie zaparkowali na parkingu, wysiedli i udali się na festyn. Wzruszyła ramionami, poprawiając włosy.
- Mam dobry humor. - oczywiście. Nie licząc poddenerwowania, które doskonale ukrywała, lecz czując jak rozchodzi się powoli po wszystkich zakamarkach ciała. Zatrzymała wzrok na grupce dziewczyn, którym tak bacznie przyglądał się Ethan i skrzywiła minimalnie.
- Nie wiem czy byłby z nich dobry posiłek. Śmierdzą plastikiem swoich kostiumów i tej sztucznej krwi. Po paru łykach by cię zemdliło. - zauważyła, ciągnąc go w drugą stronę. Cała ta gawiedź pachniała straszną sztucznością, połączona z odorem palących się świec i wonią rozmaitych potraw, jakie tu serwowano. Miks tylu zapachów mógł przyprawić o prawdziwy zawrót głowy. Gdy jednak postanowiła udać się w kierunku stoiska z łakociami, Ethan pociągnął ją stanowczo w zupełnie drugą stronę. Oparła się plecami o pień, wpatrując w oblicze męża ze spokojem, tak jakby spodziewała się podobnego ruchu z jego strony prędzej czy później. Milczała przez chwilę, ważąc w głowie słowa, jakie chciała mu powiedzieć, zagryzając dolną wargę. Miała w końcu okazję wygarnąć mu wszystko, o czym myślała przez tak długi czas jego nieobecności. Miała okazję zadecydować o ich przyszłości, a przede wszystkim o swojej. Oparła wolno czoło o jego klatkę piersiową, zaciskając dłonie na materiale idealnie skrojonego garnituru.
- Nie chcę. Potrzebuję cię. - wypowiedziała te słowa tak cicho, że i Eth musiał się nieźle przysłuchać, aby cokolwiek dosłyszeć. - Potrzebuję twojego chłodu, twojego ironicznego uśmiechu, złośliwości, rozmów. Twojego dotyku, twojego zapachu... Ile razy bym przed tym nie uciekała, to boli, gdy nie ma ciebie obok. - zastygła na moment w bezruchu, podnosząc w końcu głowę. - A jaka jest twoja decyzja?
- Vivien
- Krew : Czysta (B)
Znaki szczególne : Soczyście czerwone włosy, przejrzyście akwamarynowe oczy; tatuaż na lewym nadgarstku; kolczyki - po 6 w każdym uchu.
Zawód : Światowej sławy modelka. Dziennikarka modowa w jednym z paryskich czasopism.
Zajęcia : Brak
Re: Aleja Kwitnących Wiśni
Nie trafiony to mało powiedziane. Jasne, zdecydowanie lepiej niż napuszona restauracja, jednakże... Ethan chciał porozmawiać z nią na osobności. Osobności, a nie wśród parady banałów. Za nim jednak ciężko trafić, więc pewnie kręciłby nosem na większość propozycji Vivien. Taki miał teraz humor, po prostu. Wkurzała go strasznie atmosfera między nimi, a nie był przyzwyczajony do tego, że nie wie co jej chodzi po głowie. Znał ją na tyle dobrze, by bez problemu odgadywać jej zdanie na jakikolwiek temat, więc aktualne rozważania doprowadzały go do szału. Jasne, dostał papiery rozwodowe, więc sytuacja między nimi powinna stać się klarowna, aczkolwiek... nie zachowywała się tak, jak można w tej sytuacji oczekiwać. Zagwostka.
Jej milczenie dodatkowo wpływało na jego negatywne emocje. Zdawało się potwierdzać tezę, że jest zdecydowana wziąć rozwód. A że go tu zabrała? Cóż, może faktycznie miała ochotę na jabłko w karmelu?
- Dobrze dla ciebie - stwierdził ponuro. Nie mógł przecież tego samego powiedzieć o sobie, niestety.
- Lepszy wróbel w garści, nie uważasz? - przewrócił oczami. Tak czy siak - to tylko zwykłe... przyglądanie. Przecież nie będzie się tu nikim posiłkował. Zresztą, ludzki posiłek w jego wykonaniu, to kolejny wampir zasilający ich szeregi. Nie jest aż tak głodny, by robić coś równie szalonego. Jeszcze tego mu tylko brakowało - niańczenia jakiegoś nowonarodzonego.
Był zaskoczony tym, że z taką łatwością dała się pociągnąć w cień. Nie to, że wyrywanie mu się miałoby jakikolwiek sens - po prostu taka uległość z jej strony nie była naturalna. Może to i dobry znak? Na potwierdzenie jego rozważań, Vivien wyznała mu to, co najbardziej chciał w tym momencie usłyszeć. Momentalnie rozluźnił spięte do tej pory mięśnie, a na jego twarzy pojawił się lekki uśmiech. Przygarnął ją mocniej do siebie gdy skończyła mówić i uniósł wyżej jej podbródek.
- Mimowolnie podjąłem decyzję już sto lat temu - odpowiedział równie cicho, a potem wpił się mocno w jej usta, by zaspokoić choć odrobinę potrzebę bliskości z nią. Dobre posunięcie, Viv. Teraz może wygrywać jej pluszaki bez szemrania. - Elyse nie będzie zachwycona - oświadczył w chwilowej przerwie na wzięcie niepotrzebnego oddechu. Wbrew jednak temu co powiedział - nie przestawał utrzymywać tego lekko kpiącego uśmiechu na twarzy. No cóż, mówi się trudno! Jakoś przeżyją gniew swojej córki.
Jej milczenie dodatkowo wpływało na jego negatywne emocje. Zdawało się potwierdzać tezę, że jest zdecydowana wziąć rozwód. A że go tu zabrała? Cóż, może faktycznie miała ochotę na jabłko w karmelu?
- Dobrze dla ciebie - stwierdził ponuro. Nie mógł przecież tego samego powiedzieć o sobie, niestety.
- Lepszy wróbel w garści, nie uważasz? - przewrócił oczami. Tak czy siak - to tylko zwykłe... przyglądanie. Przecież nie będzie się tu nikim posiłkował. Zresztą, ludzki posiłek w jego wykonaniu, to kolejny wampir zasilający ich szeregi. Nie jest aż tak głodny, by robić coś równie szalonego. Jeszcze tego mu tylko brakowało - niańczenia jakiegoś nowonarodzonego.
Był zaskoczony tym, że z taką łatwością dała się pociągnąć w cień. Nie to, że wyrywanie mu się miałoby jakikolwiek sens - po prostu taka uległość z jej strony nie była naturalna. Może to i dobry znak? Na potwierdzenie jego rozważań, Vivien wyznała mu to, co najbardziej chciał w tym momencie usłyszeć. Momentalnie rozluźnił spięte do tej pory mięśnie, a na jego twarzy pojawił się lekki uśmiech. Przygarnął ją mocniej do siebie gdy skończyła mówić i uniósł wyżej jej podbródek.
- Mimowolnie podjąłem decyzję już sto lat temu - odpowiedział równie cicho, a potem wpił się mocno w jej usta, by zaspokoić choć odrobinę potrzebę bliskości z nią. Dobre posunięcie, Viv. Teraz może wygrywać jej pluszaki bez szemrania. - Elyse nie będzie zachwycona - oświadczył w chwilowej przerwie na wzięcie niepotrzebnego oddechu. Wbrew jednak temu co powiedział - nie przestawał utrzymywać tego lekko kpiącego uśmiechu na twarzy. No cóż, mówi się trudno! Jakoś przeżyją gniew swojej córki.
- Ethan
- Krew : Szlachetna
Znaki szczególne : Dość spora ilość blizn na klatce piersiowej i rękach, cztery duże na plecach, tatuaż na prawym ramieniu, bandaż od dłoni do łokcia.
Zawód : Główny starszyzny rodu de Maulévrier, właściciel sieci szpitali rozsianych po całym świecie. Lekarz/chirurg/alchemik.
Moce : Artefakt - blokada umysłu, zwiększona regeneracja.
Re: Aleja Kwitnących Wiśni
Utopiła się w ramionach wampira, gdy wyczuwalnie je rozluźnił. Zamrugała szybko, przez chwilę nie wiedząc jak ma się zachować. Nie spodziewała się takiej reakcji, w końcu... Odsunął się od niej lata temu, zajmując swoimi sprawami. Nie utrzymywali stałego kontaktu, a ich jedynym pośrednikiem był ewentualnie któryś z lokai. Dzielił ich wówczas gruby mur milczenia i wzajemnego niezrozumienia. Sądziła, że Ethan podjął decyzję o zakończeniu związku już lata temu, a fakt, że nie przesłał jej nigdy papierów rozwodowych zrzucała na karb jego wiecznego przepracowania. Przecież po co miałby się kisić w czymś, co, jak zawsze jej powtarzał, nie było dla niego? Decyzję o rozwodzie podjęła więc za niego, a papiery przekazała osobiście przez jednego z pomocników Szlachetnego. Klamka zapadła. Teraz wystarczyło poczekać na ruch Etha, wszak wszystko miał podstawione pod nos jak na tacy. Ten ruch ze strony Czerwonej dał do myślenia również jej samej i choć chodziła przez dobre tygodnie jak struta, uznała, że dokonała słusznego wyboru. Chłodna kalkulacja dała jej jasny obraz sytuacji, dlatego poczęła wyczekiwać odpowiedzi ze strony męża, której... Wciąż nie było. Zbiło ją to z pantałyku na tyle, że zaczął rodzić się w niej na nowo mały, malutki cień nadziei na... No właśnie, na co? Zdusiła płonne marzenia w zarodku i takim oto sposobem dotrwała do chwili obecnej, do ich sztywnego spotkania. Miała zamiar pozostać wciąż twarda i nieugięta, przecież tego chciała, prawda?
Kłamała. Kłamała jak z nut. Nie chciała być poważna, nie chciała tego tak kończyć, nie po to walczyła tyle lat, aby skreślić wszystko paroma świstkami papieru.
Była więc przygotowana na ostateczny cios wampira, na wyśmianie jej naiwności, jej ciągłej potrzeby Ethana w swoim życiu. Jakież było więc zdziwienie Vivi, gdy ten zamiast zgodzić się na jej warunki, przygarnął ją do siebie i oznajmił, że również tego nie chce. Zrujnował jej tym cały światopogląd, ale czy nie było to dla nich obojga dość typowe? Odwzajemniła pocałunek, zgarniając z czułością przydługie czarne włosy z jego twarzy.
- Mówisz tak, jakbyś bał się własnej córki. - zażartowała, choć mina zrzedła jej nieco, gdy uświadomiła sobie pewną rzecz. - W takim razie... Jak sobie to wszystko wyobrażasz? Przecież wiem, że nie staniesz się nagle mężem idealnym i nie będziesz chciał odkupić wszystkich swoich grzechów i udowodnić jak bardzo mnie kochasz i cholernie ci przykro, że mnie zraniłeś, przy jednoczesnym przyrzeczeniu, że już więcej mnie nie opuścisz i tak dalej i mogęwymieniaćwnieskończonośćpowiedztylkostop. - ha, dobre sobie. W takie bajeczki już dawno przestała wierzyć, ale nie zmieniało to faktu, że chciała usłyszeć czy Ethan ma jakieś plany, aby po raz enty nie obudzić się z ręką w nocniku, bo jednak odwidziało mu się kochanie. Euforia ponownym zbliżeniem szybko mija, a potem znów przychodzi rzeczywistość.
Kłamała. Kłamała jak z nut. Nie chciała być poważna, nie chciała tego tak kończyć, nie po to walczyła tyle lat, aby skreślić wszystko paroma świstkami papieru.
Była więc przygotowana na ostateczny cios wampira, na wyśmianie jej naiwności, jej ciągłej potrzeby Ethana w swoim życiu. Jakież było więc zdziwienie Vivi, gdy ten zamiast zgodzić się na jej warunki, przygarnął ją do siebie i oznajmił, że również tego nie chce. Zrujnował jej tym cały światopogląd, ale czy nie było to dla nich obojga dość typowe? Odwzajemniła pocałunek, zgarniając z czułością przydługie czarne włosy z jego twarzy.
- Mówisz tak, jakbyś bał się własnej córki. - zażartowała, choć mina zrzedła jej nieco, gdy uświadomiła sobie pewną rzecz. - W takim razie... Jak sobie to wszystko wyobrażasz? Przecież wiem, że nie staniesz się nagle mężem idealnym i nie będziesz chciał odkupić wszystkich swoich grzechów i udowodnić jak bardzo mnie kochasz i cholernie ci przykro, że mnie zraniłeś, przy jednoczesnym przyrzeczeniu, że już więcej mnie nie opuścisz i tak dalej i mogęwymieniaćwnieskończonośćpowiedztylkostop. - ha, dobre sobie. W takie bajeczki już dawno przestała wierzyć, ale nie zmieniało to faktu, że chciała usłyszeć czy Ethan ma jakieś plany, aby po raz enty nie obudzić się z ręką w nocniku, bo jednak odwidziało mu się kochanie. Euforia ponownym zbliżeniem szybko mija, a potem znów przychodzi rzeczywistość.
- Vivien
- Krew : Czysta (B)
Znaki szczególne : Soczyście czerwone włosy, przejrzyście akwamarynowe oczy; tatuaż na lewym nadgarstku; kolczyki - po 6 w każdym uchu.
Zawód : Światowej sławy modelka. Dziennikarka modowa w jednym z paryskich czasopism.
Zajęcia : Brak
Re: Aleja Kwitnących Wiśni
Nigdy tego nie zrobił, bo też nigdy nie podjął takowej decyzji. Ethan był święcie przekonany, że nie jest typem dobrego męża, który z pracy goni prosto do domu, by przytulić żonę. Z natury raczej samotnik - wolał spędzać czas we własnym towarzystwie. Natłok obowiązków głowy rodu dodatkowo go przygniótł, z tego względu kiedy tylko mógł: uciekał. Byle jak najdalej od wszystkiego. W końcu zrezygnował z tej funkcji i wyjechał, aby w końcu pierwszy raz od tylu lat pozostać samemu ze swoimi myślami. I nawet wtedy nie potrafił powziąć jakiejkolwiek decyzji odnośnie Vivien. Do czasu, oczywiście. Kiedy otrzymał papiery rozwodowe sądził, że bez wahania je podpisze, by ta mogła w końcu ułożyć sobie życie sama, bez niego. Żeby nie musiała nadal martwić się i czekać. Poniekąd i dla siebie - zrzucił odpowiedzialność za to na nią. Jednak... z długopisem w dłoni zaczął rozmyślać nad tym, dlaczego akurat teraz to postanowiła. Czy znalazła sobie kogoś innego? Na samą myśl coś przewróciło mu się w żołądku (być może ta zleżała krew z rana), a złość i zazdrość nie pozwoliły mu racjonalnie myśleć. Skoro nie potrafił ich podpisać, to co mu pozostało? Jeżeli nie może pozwolić jej odejść z własnego egoizmu, to musi zrobić co konieczne, by nie chciała go zostawiać. Nie mógł na to pozwolić. A nie może też jej skuć i przetrzymywać wbrew jej woli. Stąd właśnie jego ciągła irytacja przez jej brak sprecyzowanych planów. Ale teraz mu ulżyło. W końcu. Poczuł się, jakby z jego ramion spadł jakiś ogromny ciężar.
- Odrobinę - potwierdził rozbawiony. Elyse ewidentnie wdała się i w niego, choć z pewnością nie przyzna tego nawet sama przed sobą. Cóż za wyrodny z niego ojciec.
Wysłuchał uprzejmie jej słowotoku, do którego naprawdę przywykł już dawno temu. Nawet trochę za nim tęsknił.
- Szczerze mówiąc to nie mam pojęcia; nie wiem jak powinienem się zachowywać. Będziesz musiała mnie tego nauczyć. Tego jaki powinienem być dla ciebie i Elyse, by was usatysfakcjonować - odparł ponuro. Nie potrafił najwidoczniej sam do tego dojść przez tyle lat, więc będzie musiała mu w tym pomóc. Z domu wzorców nie wyciągnął, pech, więc Vivien nie ma wyjścia. - A ja zrobię co w mojej mocy, by się do tego dostosować - dodał cicho. Będzie mu potrzeba masy samozaparcia, ale warto. I być może Elyse znów mu zaufa.
- Odrobinę - potwierdził rozbawiony. Elyse ewidentnie wdała się i w niego, choć z pewnością nie przyzna tego nawet sama przed sobą. Cóż za wyrodny z niego ojciec.
Wysłuchał uprzejmie jej słowotoku, do którego naprawdę przywykł już dawno temu. Nawet trochę za nim tęsknił.
- Szczerze mówiąc to nie mam pojęcia; nie wiem jak powinienem się zachowywać. Będziesz musiała mnie tego nauczyć. Tego jaki powinienem być dla ciebie i Elyse, by was usatysfakcjonować - odparł ponuro. Nie potrafił najwidoczniej sam do tego dojść przez tyle lat, więc będzie musiała mu w tym pomóc. Z domu wzorców nie wyciągnął, pech, więc Vivien nie ma wyjścia. - A ja zrobię co w mojej mocy, by się do tego dostosować - dodał cicho. Będzie mu potrzeba masy samozaparcia, ale warto. I być może Elyse znów mu zaufa.
- Ethan
- Krew : Szlachetna
Znaki szczególne : Dość spora ilość blizn na klatce piersiowej i rękach, cztery duże na plecach, tatuaż na prawym ramieniu, bandaż od dłoni do łokcia.
Zawód : Główny starszyzny rodu de Maulévrier, właściciel sieci szpitali rozsianych po całym świecie. Lekarz/chirurg/alchemik.
Moce : Artefakt - blokada umysłu, zwiększona regeneracja.
Re: Aleja Kwitnących Wiśni
Cóż, morał z tej bajki wypływał więc jaki? Że oboje byli w pewien sposób beznadziejni, a zwłaszcza w swoich (rzekomo) ostatecznych postanowieniach. Gdy w końcu przychodziło do ich spotkania, nie potrafili się rozstać. Może to faktycznie była miłość? Dziwna i bardzo wymagająca, ale jednak miłość dojrzewająca przez lata, jak dobre wino. Wampirze związki były w końcu zupełnie inne niż ludzkie, opierające się na ulotności życia. Śmiertelnicy cieszyli się chwilą i celebrowali każdy dzień, dlatego wydać by się mogło, że ich miłość była o wiele namiętniejsza, niemal idealna. Nie mogli pozwolić sobie na trwonienie cennego czasu na kłótnie. Krwiopijcy mieli go pod dostatkiem, w dodatku musieli nauczyć się najważniejszego - cierpliwości do siebie nawzajem, co wcale nie było takie proste. Skoro typowy Janusz z Halyną mieli z tym problem, to co dopiero wiekowe wampiry mieszkające pod jednym dachem?! Pomyśleliście o tym? Nie, bo jesteście samolubnymi egoistami!
No dobra, żartowałam, nie jesteście. Chyba...
- "Nauczyć", "usatysfakcjonować"? Nie sądzę, by to cokolwiek pomogło. Jesteś już dużym chłopcem i nawet gdybym tupała z całych sił nogami i rzucała w ciebie wazonami, koniec końców zrobisz po swojemu. Musisz... Być sobą. Ja również muszę. Przecież tacy się poznaliśmy, pamiętasz? Wyrżnęłam przed tobą jak długa i poharatałam dłonie i kolana. Świetne wejście, przyznasz sam. - pokiwała głową w uznaniu. Oczywiście, pierwszorzędne wręcz. - Jedyna różnica tkwi jednak w tym, że dodatkowo musisz chcieć być za nas odpowiedzialny, aby to... wszystko się nie rozpadło. Wiesz, że jestem cierpliwa i rozumiem cię najlepiej ze wszystkich, ale nie nadużywaj tego, Eth. Nawet ja mam granice. - ostrzegła, a jej dobroduszne na co dzień oczy przeszyła ostrzegawcza iskra. Co jak co, ale nie była już tak naiwna jak w latach swojej młodości i miała nadzieję, że Szlachetny to szanuje.
- Zawsze będę dla ciebie wsparciem... Ale ty również musisz być moim. - dodała na sam koniec swojego mini wywodu i pociągnęła go za rękę, oddalając się od festynu jeszcze bardziej. Zaczęła ćmić ją głowa od tego harmideru.
- Co do Ely, cóż... Nic nie naprawi straconego czasu. Wiek nastoletni minął jej bez ciebie i musisz to uszanować, a zwłaszcza wszystkie żale i pretensje jakie wówczas wykreowała. A miała tego całkiem spory zasób, uwierz. - zerknęła na wampira przelotnie, wtulając w jego ramię. - Wiesz... Myślałam znowu o tym, by odwiedzić Węgry. - rzuciła, wbijając dość nieobecny wzrok przed siebie. Coś podsuwało jej tę myśl od dłuższego czasu, jakiś dziwny rodzaj niepokoju i nostalgii. W końcu minęło już tyle lat odkąd zerwała na dobre... z człowieczeństwem. Chciała zobaczyć chociaż przez samochodową szybę najbliższe jej niegdyś strony.
No dobra, żartowałam, nie jesteście. Chyba...
- "Nauczyć", "usatysfakcjonować"? Nie sądzę, by to cokolwiek pomogło. Jesteś już dużym chłopcem i nawet gdybym tupała z całych sił nogami i rzucała w ciebie wazonami, koniec końców zrobisz po swojemu. Musisz... Być sobą. Ja również muszę. Przecież tacy się poznaliśmy, pamiętasz? Wyrżnęłam przed tobą jak długa i poharatałam dłonie i kolana. Świetne wejście, przyznasz sam. - pokiwała głową w uznaniu. Oczywiście, pierwszorzędne wręcz. - Jedyna różnica tkwi jednak w tym, że dodatkowo musisz chcieć być za nas odpowiedzialny, aby to... wszystko się nie rozpadło. Wiesz, że jestem cierpliwa i rozumiem cię najlepiej ze wszystkich, ale nie nadużywaj tego, Eth. Nawet ja mam granice. - ostrzegła, a jej dobroduszne na co dzień oczy przeszyła ostrzegawcza iskra. Co jak co, ale nie była już tak naiwna jak w latach swojej młodości i miała nadzieję, że Szlachetny to szanuje.
- Zawsze będę dla ciebie wsparciem... Ale ty również musisz być moim. - dodała na sam koniec swojego mini wywodu i pociągnęła go za rękę, oddalając się od festynu jeszcze bardziej. Zaczęła ćmić ją głowa od tego harmideru.
- Co do Ely, cóż... Nic nie naprawi straconego czasu. Wiek nastoletni minął jej bez ciebie i musisz to uszanować, a zwłaszcza wszystkie żale i pretensje jakie wówczas wykreowała. A miała tego całkiem spory zasób, uwierz. - zerknęła na wampira przelotnie, wtulając w jego ramię. - Wiesz... Myślałam znowu o tym, by odwiedzić Węgry. - rzuciła, wbijając dość nieobecny wzrok przed siebie. Coś podsuwało jej tę myśl od dłuższego czasu, jakiś dziwny rodzaj niepokoju i nostalgii. W końcu minęło już tyle lat odkąd zerwała na dobre... z człowieczeństwem. Chciała zobaczyć chociaż przez samochodową szybę najbliższe jej niegdyś strony.
- Vivien
- Krew : Czysta (B)
Znaki szczególne : Soczyście czerwone włosy, przejrzyście akwamarynowe oczy; tatuaż na lewym nadgarstku; kolczyki - po 6 w każdym uchu.
Zawód : Światowej sławy modelka. Dziennikarka modowa w jednym z paryskich czasopism.
Zajęcia : Brak
Re: Aleja Kwitnących Wiśni
Pomyślałby kto, że z nich jakaś gównarzeria z tak nieodpowiedzialnym i szczeniackim myśleniem, całkowicie samolubnym i nieuwzględniającym drugiej strony. Może nieco mniej po stronie Vivien, niżeli jego, jednak jest w tym jakaś prawda. Nie oceniałabym tego mimo wszystko zbyt surowo - nie są ludźmi. Ich życie jest kilkunastokrotnie dłuższe, cięższe, nudne, więc ciężko tkwić w preferowaniu choćby jednego gatunku książek, a co dopiero w związkach trwających po kilkaset lat. Zwłaszcza w momencie, w którym przez set lat żyło się samemu, robiąc co się chce, wychodząc kiedy ma się ochotę i jeżdżąc gdzie się podoba. Ethan dodatkowo urodził się w bardzo zapyziałej i długowiecznej rodzinie - Vivien zaś jako człowiek, to i z pewnością jeszcze dość człowieczo spogląda na świat. A jemu trudno pozbyć się baaardzo starych nawyków i przyzwyczajeń, co jednak nie znaczy, że jest to niemożliwe. Potrzeba tylko sporo cierpliwości i wyrozumiałości. Vivien wykazała jej bardzo dużo - musi go naprawdę mocno kochać. O dziwo.
- Vivien, niczego nie rozumiesz. Małżeństwo w mojej opinii było instytucją istniejącą tylko na papierze. Nigdy w życiu nie zetknąłem się z normalnym związkiem - westchnął i odsunął się nieco. Założył ręce na klatce piersiowej. - Moja matka zginęła gdy byłem dzieckiem. Ojciec potem kochał tylko alkohol, wuj nie jest zbyt dobrym wzorem dla kogokolwiek, a dziadkowie byli ze sobą chyba tylko dla pieniędzy. Czego oczekujesz? Że zaczerpnę inspiracji z romansideł dla kur domowych? Nie wiem co wypada, a co nie. Nie znam żadnych ramek bądź schematów. A ty jeszcze nigdy nie usiadłaś ze mną i nie przedyskutowałaś oczekiwań - zawsze było tylko obwinianie - zmierzwił machinalnie włosy. Był nieco zdenerwowany, co zresztą widać na pierwszy rzut oka. Potrzebował tylko wskazówek, a ona nigdy mu ich nie udzieliła - zawsze zbywając w ten sam sposób co teraz. Skąd miał wiedzieć jakie zwyczaje obowiązują w Chinach, jeśli nikt go o tym nie poinformował? Zresztą, co tam zwyczaje. Małżeństwo jest trudniejsze niż cała chińska kaligrafia!
Na wzmiankę o jej teatralnym wejściu nawet brewka mu nie tykła. Był zbyt podminowany.
- Wytłumacz mi. Choć raz. Nie bądź stereotypową kobietą, która każe mi się domyślić jak powinienem się zachowywać żebyś była zadowolona. Tyle możesz zrobić. A ja się dostosuję, nie zmieniając siebie. Po prostu uwzględnie twoje potrzeby tak, jak tego chcesz - wyciągnął rękę i położył jej na głowie, głaszcząc delikatnie. No chyba, że Vivien naprawdę oczekuje, że Ethan zacznie czytać harlequiny, by wyrobić sobie opinię o tym, jak to powinno wyglądać. Nie ręczę wtedy za efekty. Przypadkowo przecież może sięgnąć po 50 twarzy Greya, czy inne Zaćmienia (dosłownie!), a wtedy różnie to będzie wyglądać. "Cze, mała. Zabiorę cię na przejażdżkę, a potem ty się na mnie przejedziesz, hue hue"
Nope.
Nope, nope, nope.
Ruszył za nią, żeby możliwie jak najbardziej oddalić się od ludzi i chaosu z nimi związanego. Najchętniej jednak wróciłby do auta, a potem pojechał do niego, gdzie w spokoju mogliby porozmawiać i wychylić to wino, za które tyle zapłacił. Tak, przyjemna perspektywa.
- Z Elyse sam sobie poradzę. Ona jest jeszcze wampirzym dzieckiem. Mam sporo czasu - odparł. Zaplótł jej palce ze swoimi, a potem leniwie acz stanowczo naprowadzał ją na ścieżkę obok, dzięki której ominą tłum i ruszą do samochodu.
- W porządku. Możemy tam pojechać - spojrzał na nią uważnie. - Z jakiegoś konkretnego powodu, czy po prostu na wspominki cię wzięło? - zapytał.
- Vivien, niczego nie rozumiesz. Małżeństwo w mojej opinii było instytucją istniejącą tylko na papierze. Nigdy w życiu nie zetknąłem się z normalnym związkiem - westchnął i odsunął się nieco. Założył ręce na klatce piersiowej. - Moja matka zginęła gdy byłem dzieckiem. Ojciec potem kochał tylko alkohol, wuj nie jest zbyt dobrym wzorem dla kogokolwiek, a dziadkowie byli ze sobą chyba tylko dla pieniędzy. Czego oczekujesz? Że zaczerpnę inspiracji z romansideł dla kur domowych? Nie wiem co wypada, a co nie. Nie znam żadnych ramek bądź schematów. A ty jeszcze nigdy nie usiadłaś ze mną i nie przedyskutowałaś oczekiwań - zawsze było tylko obwinianie - zmierzwił machinalnie włosy. Był nieco zdenerwowany, co zresztą widać na pierwszy rzut oka. Potrzebował tylko wskazówek, a ona nigdy mu ich nie udzieliła - zawsze zbywając w ten sam sposób co teraz. Skąd miał wiedzieć jakie zwyczaje obowiązują w Chinach, jeśli nikt go o tym nie poinformował? Zresztą, co tam zwyczaje. Małżeństwo jest trudniejsze niż cała chińska kaligrafia!
Na wzmiankę o jej teatralnym wejściu nawet brewka mu nie tykła. Był zbyt podminowany.
- Wytłumacz mi. Choć raz. Nie bądź stereotypową kobietą, która każe mi się domyślić jak powinienem się zachowywać żebyś była zadowolona. Tyle możesz zrobić. A ja się dostosuję, nie zmieniając siebie. Po prostu uwzględnie twoje potrzeby tak, jak tego chcesz - wyciągnął rękę i położył jej na głowie, głaszcząc delikatnie. No chyba, że Vivien naprawdę oczekuje, że Ethan zacznie czytać harlequiny, by wyrobić sobie opinię o tym, jak to powinno wyglądać. Nie ręczę wtedy za efekty. Przypadkowo przecież może sięgnąć po 50 twarzy Greya, czy inne Zaćmienia (dosłownie!), a wtedy różnie to będzie wyglądać. "Cze, mała. Zabiorę cię na przejażdżkę, a potem ty się na mnie przejedziesz, hue hue"
Nope.
Nope, nope, nope.
Ruszył za nią, żeby możliwie jak najbardziej oddalić się od ludzi i chaosu z nimi związanego. Najchętniej jednak wróciłby do auta, a potem pojechał do niego, gdzie w spokoju mogliby porozmawiać i wychylić to wino, za które tyle zapłacił. Tak, przyjemna perspektywa.
- Z Elyse sam sobie poradzę. Ona jest jeszcze wampirzym dzieckiem. Mam sporo czasu - odparł. Zaplótł jej palce ze swoimi, a potem leniwie acz stanowczo naprowadzał ją na ścieżkę obok, dzięki której ominą tłum i ruszą do samochodu.
- W porządku. Możemy tam pojechać - spojrzał na nią uważnie. - Z jakiegoś konkretnego powodu, czy po prostu na wspominki cię wzięło? - zapytał.
- Ethan
- Krew : Szlachetna
Znaki szczególne : Dość spora ilość blizn na klatce piersiowej i rękach, cztery duże na plecach, tatuaż na prawym ramieniu, bandaż od dłoni do łokcia.
Zawód : Główny starszyzny rodu de Maulévrier, właściciel sieci szpitali rozsianych po całym świecie. Lekarz/chirurg/alchemik.
Moce : Artefakt - blokada umysłu, zwiększona regeneracja.
Re: Aleja Kwitnących Wiśni
Piękne miejsce, zbliżała się pomału wiosna. Lecz to miejsce choć z pozoru wydawało się ciche i spokojne było obecnie nieco niespokojne, a to za sprawa mniejszych zwierzątek które zamierały i uciekały w popłochu przed czarnym stworem przemykającym po jednaj z ścieżek przy wiśniowej alei. Jednak nie wszystkie istoty zauważały w porę czarny cień. Jedna z ptaszyn nie zdoła w porę umknąć i dotknięta przez czarne włosy zamieniła się w miniaturową lodową rzeźbę. Gdzieniegdzie też w tyle za stworem dało się zobaczyć zmarzniętą trawę choć już było po roztopach.
W końcu jednak na drodze stwora stanęło coś więcej niż tylko marna zwierzyna którą powalał sam chłód bijący od czarnej zjawy. Człowiek, a w zasadzie kobieta, dosyć drobna i raczej zupełnie przeciwieństwo potwora który się za nią zatrzymał. On wielki, czarny z starczymi uszami i zwierzęcymi kłami. Objął ją z zaskoczenia swoimi łapami w tali i przy szyi swoimi łapami zakończonymi pazurami. Nim zdążyła krzyknąć zatkał jej usta swoją łapą, zupełnie nie przejął się tym ze próbowała go w nią gryźć w strachu który zawładnął jej członkami. Oblizał się łakomie i warcząc gardłowo bezprecedensowo wgryzł się w szyję bez krzty delikatności. Ze zwierzęcą dzikością i rozkoszując się swym przypadkowym pożywieniem. Kiedy ta przestała się wierzgać zwyczajnie ją puścił by bezwładnie opadła na ziemię.
-itadakimasu...?
W sumie sam nie bardzo pamiętał czemu się mówiło w ten sposób. Jakiś prześwit po prostu, ze takie coś się mówiło. Jednak drobna kobieta nie zaspokoiła jego głodu zupełnie, chociaż przynajmniej nie ssało go aż tak mocno jak przedtem, głód bywał czasem naprawdę nieznośny. Spojrzał na nieprzytomną kobietę, mięso w sumie wyglądało smacznie, była zadbana. Przykucnął jak zwierze i zupełnie nie przejmując się faktem że ktoś może go zobaczyć wbił łapę w jej ciało wyrywając kawałek ciała by zacząć je jeść jakby to było smaczne ciastko, a nie krwawy ochłap.
W końcu jednak na drodze stwora stanęło coś więcej niż tylko marna zwierzyna którą powalał sam chłód bijący od czarnej zjawy. Człowiek, a w zasadzie kobieta, dosyć drobna i raczej zupełnie przeciwieństwo potwora który się za nią zatrzymał. On wielki, czarny z starczymi uszami i zwierzęcymi kłami. Objął ją z zaskoczenia swoimi łapami w tali i przy szyi swoimi łapami zakończonymi pazurami. Nim zdążyła krzyknąć zatkał jej usta swoją łapą, zupełnie nie przejął się tym ze próbowała go w nią gryźć w strachu który zawładnął jej członkami. Oblizał się łakomie i warcząc gardłowo bezprecedensowo wgryzł się w szyję bez krzty delikatności. Ze zwierzęcą dzikością i rozkoszując się swym przypadkowym pożywieniem. Kiedy ta przestała się wierzgać zwyczajnie ją puścił by bezwładnie opadła na ziemię.
-itadakimasu...?
W sumie sam nie bardzo pamiętał czemu się mówiło w ten sposób. Jakiś prześwit po prostu, ze takie coś się mówiło. Jednak drobna kobieta nie zaspokoiła jego głodu zupełnie, chociaż przynajmniej nie ssało go aż tak mocno jak przedtem, głód bywał czasem naprawdę nieznośny. Spojrzał na nieprzytomną kobietę, mięso w sumie wyglądało smacznie, była zadbana. Przykucnął jak zwierze i zupełnie nie przejmując się faktem że ktoś może go zobaczyć wbił łapę w jej ciało wyrywając kawałek ciała by zacząć je jeść jakby to było smaczne ciastko, a nie krwawy ochłap.
Re: Aleja Kwitnących Wiśni
A miał być to jedynie spokojny spacer...
Wybrany przez Yohime teren nie znajdował się specjalnie w miejscu opustoszałym. Prawdę mówiąc, patrząc na tą porę roku, coraz więcej osób przychodziło tutaj zachęconych widokiem powoli kwitnących wiśni. Fioletowowłosa nie była wyjątkiem w tej regule. Korzystając z dnia wolnego, ciszy i spokoju, postawiła śmiało swoje pierwsze kroki w tym miejscu. Nie omieszkała się też ostrożnie podejść do jednego z drzew i dotknąć dłonią jego kory. Uśmiechnęła się łagodnie do siebie.
- Yo ma nadzieję, że Jikk-nii będzie chciał zobaczyć z Yo kwitnące wiśnie - wyszeptała sama do siebie, zaraz potem odsuwając się o dwa kroki i unosząc głowę. Zaraz potem opuściła ją i zeskoczyła, udając się nieco przed siebie. Obiecała sama sobie, że zaglądnie jeszcze do sklepu i kupi składniki dla posiłku na najbliższe kilka dni. Jej głowę wypełniały głównie przyziemne sprawy i nie myślała nawet o rzeczach związanych z jej pracą. I jedną, i drugą...
W pewnym momencie do jej uszu dobiegł dźwięk. Dosć nietypowy, ale zarazem w pewnym sensie znajomy... jednakże nie byuło łatwo przypisać tego, skąd właściwie to kojarzyła. Fioletowo włosa przekrzywiła na moment głowę, po czym ostrożnie zbliżyła się, starając się nie robić żadnego hałasu.
Nie na to była przygotowana.
Na moment zamarła, patrząc na to, czego była świadkiem. Starała się nawet nie oddychać, próbując zarazem pozbierać swoje myśli. Na co patrzyła? Czego była świadkiem? Co robiło to stworzenie? Chwila... człowiek... pożera człowieka... Yo jest bezbronna. Yo musi się wycofać. Ale Yo nie może działać. Może nie zdążyć. Nie. Trzeba działać. Przykucnęła. Prawą ręką na ślepo szukała czegoś na ziemi, a lewą sięgnęła do kieszeni, namacując pewną fiolkę. Poczuła pod swoimi palcami ostre krawędzie. Momentalnie chwyciła go i wykonała pełny zamach, celując w głowę bestii. Yo nie chce powtórki. Ale jeśli Yo przejdzie obojętnie, Yo będzie żałować... tak samo jak i tego.
Nie miała pojęcia, jak to zostanie odebrane. Chciała póki co odsunąć stworzenie od jego ofiary.
Wybrany przez Yohime teren nie znajdował się specjalnie w miejscu opustoszałym. Prawdę mówiąc, patrząc na tą porę roku, coraz więcej osób przychodziło tutaj zachęconych widokiem powoli kwitnących wiśni. Fioletowowłosa nie była wyjątkiem w tej regule. Korzystając z dnia wolnego, ciszy i spokoju, postawiła śmiało swoje pierwsze kroki w tym miejscu. Nie omieszkała się też ostrożnie podejść do jednego z drzew i dotknąć dłonią jego kory. Uśmiechnęła się łagodnie do siebie.
- Yo ma nadzieję, że Jikk-nii będzie chciał zobaczyć z Yo kwitnące wiśnie - wyszeptała sama do siebie, zaraz potem odsuwając się o dwa kroki i unosząc głowę. Zaraz potem opuściła ją i zeskoczyła, udając się nieco przed siebie. Obiecała sama sobie, że zaglądnie jeszcze do sklepu i kupi składniki dla posiłku na najbliższe kilka dni. Jej głowę wypełniały głównie przyziemne sprawy i nie myślała nawet o rzeczach związanych z jej pracą. I jedną, i drugą...
W pewnym momencie do jej uszu dobiegł dźwięk. Dosć nietypowy, ale zarazem w pewnym sensie znajomy... jednakże nie byuło łatwo przypisać tego, skąd właściwie to kojarzyła. Fioletowo włosa przekrzywiła na moment głowę, po czym ostrożnie zbliżyła się, starając się nie robić żadnego hałasu.
Nie na to była przygotowana.
Na moment zamarła, patrząc na to, czego była świadkiem. Starała się nawet nie oddychać, próbując zarazem pozbierać swoje myśli. Na co patrzyła? Czego była świadkiem? Co robiło to stworzenie? Chwila... człowiek... pożera człowieka... Yo jest bezbronna. Yo musi się wycofać. Ale Yo nie może działać. Może nie zdążyć. Nie. Trzeba działać. Przykucnęła. Prawą ręką na ślepo szukała czegoś na ziemi, a lewą sięgnęła do kieszeni, namacując pewną fiolkę. Poczuła pod swoimi palcami ostre krawędzie. Momentalnie chwyciła go i wykonała pełny zamach, celując w głowę bestii. Yo nie chce powtórki. Ale jeśli Yo przejdzie obojętnie, Yo będzie żałować... tak samo jak i tego.
Nie miała pojęcia, jak to zostanie odebrane. Chciała póki co odsunąć stworzenie od jego ofiary.
- Gość
- Gość
Re: Aleja Kwitnących Wiśni
Toż to sobie jadł spokojnie zupełnie niewzruszony swoją postawą odrażająca innych... aż tu do jego uszu dobiegł odgłos niepewnie stawianych kroków. Uszy nieznacznie się uniosły. Zgrzyt... coś leciało w jego stronę przez co odruchowo się odsunął w bok. Kamień? Spojrzał w kierunku z którego dochodził niespokojny oddech prowokatorki. Teraz dziewczyna mogla ujrzeć czerwone ślepia czarnowłosej istoty, istoty która miała zwierzęce cechy, uszy wilka i pazury zamiast paznokci, kły które właśnie stwor oblizywał z krwi po zjedzonym posiłku. Stwór zasyczał w jej stronę i patrzył na dziewczynę z wyrzutem
-przeszkadzasz! - Nie miał wcale ochoty kończyć posiłku i jeśli dziewczyna go nie zatrzyma to wyrwie z kobiety serce by na jej oczach wgryźć się w nie. Puki co ja nieco olał, choć ogon który nieco się podniósł i kiwał na boki sugerowl ze rozdrażniło go to celowanie w niego. Jeśli dziewczyna zaraz nie odejdzie to mogla się spodziewać, ze zostanie jego nową ofiarą...
-przeszkadzasz! - Nie miał wcale ochoty kończyć posiłku i jeśli dziewczyna go nie zatrzyma to wyrwie z kobiety serce by na jej oczach wgryźć się w nie. Puki co ja nieco olał, choć ogon który nieco się podniósł i kiwał na boki sugerowl ze rozdrażniło go to celowanie w niego. Jeśli dziewczyna zaraz nie odejdzie to mogla się spodziewać, ze zostanie jego nową ofiarą...
Re: Aleja Kwitnących Wiśni
Fioletowowłosa łowczyni naburmuszyła się, słysząc słowa nieznajomego osobnika, czując zarazem uścisk w gardle. Nie wiedziała, z czym miała do czynienia. Wampir? Jeśli tak, to zdziczały. Na dodatek widoczne zwierzęce cechy wysuwały w niej wniosek, że mógł nie panować nad własnymi mocami. Nieważne. Ważniejsze było to, co robił. Zabicie kogoś nie mogło puść przecież w niepamięć.
Tylko, czy mogła coś zrobić sama?
- Ha, zostaw ją! - fuknęła, zbliżając się, czując wewnątrz siebie, że to nie było zbyt rozsądne zagranie. A może kobieta żyła? Potrzebowała pomocy? Zresztą, jaką gwarancję miała, że przy próbie wycofania się, ten nie zainteresuje się nią? Zacisnęła mocniej palce na trzymanej fiolce. Schyliła się ponownie, biorąc tym razem patyk do rąk i rzuciła nim w czarnowłosego mężczyznę.
- Proszę przestań! Tak nie można robić - dodała jeszcze, prawie płaczliwie. W końcu nie mogła odgonić tego uczucia bezradności, jakie ją teraz ogarniało. Tak samo jak i strachu, że właśnie skazała siebie na śmierć.
Tylko, czy mogła coś zrobić sama?
- Ha, zostaw ją! - fuknęła, zbliżając się, czując wewnątrz siebie, że to nie było zbyt rozsądne zagranie. A może kobieta żyła? Potrzebowała pomocy? Zresztą, jaką gwarancję miała, że przy próbie wycofania się, ten nie zainteresuje się nią? Zacisnęła mocniej palce na trzymanej fiolce. Schyliła się ponownie, biorąc tym razem patyk do rąk i rzuciła nim w czarnowłosego mężczyznę.
- Proszę przestań! Tak nie można robić - dodała jeszcze, prawie płaczliwie. W końcu nie mogła odgonić tego uczucia bezradności, jakie ją teraz ogarniało. Tak samo jak i strachu, że właśnie skazała siebie na śmierć.
- Gość
- Gość
Re: Aleja Kwitnących Wiśni
Nawet jeśli wcześniej była jakakolwiek nikła szansa ze kobieta zachowała cień życia to w momencie kiedy jej serce znalazła się w jego łapach nie było nawet mowy by uznać ja za choć półżywą. I żadna gałąź nie miała szansy jej uratować. drugą łapą pochwycił patyk rzucony w jego stronę
-Dlaczego?
Pytanie było nadal prymitywne, przez chwile mogło się wydawać, że coś jeszcze chce powiedzieć, jednak albo zrezygnował, albo nie potrafił powiedzieć tego co chciał. Dziewczyna robiła mu wyrzuty, a wampir gapił się na nią poirytowany. Ta mała g9ówniara nie chciała mu dać w spokoju zjeść to go drażniło. Odgryzając kawał serca przełknął go, a po chwili dla niewprawnego oka ludzkiego mogło się wydawać że na kilka sekund zniknął tylko po to by pojawić się koło dziewczyny. wyczuwał od niej niepokój co dodawało smaku jej zapachowi
-Głodna?
Przez chwilę pod czarną czupryną zrodziła się myśl, że może po prostu zazdrości jedzenia... nie bardzo pamiętał teraz o tym, że ona jest człowiekiem, w sumie nie pamiętał za wiele... prawie nic, kierował się czystym instynktem który teraz doprowadził go do sytuacji kiedy podsuwał dziewczynie wyrwane wcześniej serce. Mimo, że sam w swej zwierzęcej postawie był nieco zgarbiony to nadal wyglądał jak wielki czarny wilkopodobny stwór, Stwór górujący nad małą dziewczynkę którą albo za chwile zje albo zrobi coś innego równie niebezpiecznego. Sama zimna aura potwora raczej nie dodawała otuchy dziewczynie, bił od niego chłód i to nie taki jak od zwykłego wampira.. on po prostu był zimniejszy od nich wszystkich fizycznie. Miejsce w którym stał pokrywał stopniowo szron. Jeśli dziewczyna odrzuci teraz prezent, bądź go spróbuje zaatakować to poczuje że owa fala zimna wręcz się wzmaga, złość potęgowała chłód i ostrzegała wręcz przed podejmowaniem głupich decyzji wobec potwora. Kolejne nieostrożne potraktowanie miało się skończyć przygnieceniem dziewczyny do ziemi przez zdziczałego potwora o ile nie wywinie się z tego sprytnie.
-Dlaczego?
Pytanie było nadal prymitywne, przez chwile mogło się wydawać, że coś jeszcze chce powiedzieć, jednak albo zrezygnował, albo nie potrafił powiedzieć tego co chciał. Dziewczyna robiła mu wyrzuty, a wampir gapił się na nią poirytowany. Ta mała g9ówniara nie chciała mu dać w spokoju zjeść to go drażniło. Odgryzając kawał serca przełknął go, a po chwili dla niewprawnego oka ludzkiego mogło się wydawać że na kilka sekund zniknął tylko po to by pojawić się koło dziewczyny. wyczuwał od niej niepokój co dodawało smaku jej zapachowi
-Głodna?
Przez chwilę pod czarną czupryną zrodziła się myśl, że może po prostu zazdrości jedzenia... nie bardzo pamiętał teraz o tym, że ona jest człowiekiem, w sumie nie pamiętał za wiele... prawie nic, kierował się czystym instynktem który teraz doprowadził go do sytuacji kiedy podsuwał dziewczynie wyrwane wcześniej serce. Mimo, że sam w swej zwierzęcej postawie był nieco zgarbiony to nadal wyglądał jak wielki czarny wilkopodobny stwór, Stwór górujący nad małą dziewczynkę którą albo za chwile zje albo zrobi coś innego równie niebezpiecznego. Sama zimna aura potwora raczej nie dodawała otuchy dziewczynie, bił od niego chłód i to nie taki jak od zwykłego wampira.. on po prostu był zimniejszy od nich wszystkich fizycznie. Miejsce w którym stał pokrywał stopniowo szron. Jeśli dziewczyna odrzuci teraz prezent, bądź go spróbuje zaatakować to poczuje że owa fala zimna wręcz się wzmaga, złość potęgowała chłód i ostrzegała wręcz przed podejmowaniem głupich decyzji wobec potwora. Kolejne nieostrożne potraktowanie miało się skończyć przygnieceniem dziewczyny do ziemi przez zdziczałego potwora o ile nie wywinie się z tego sprytnie.
Re: Aleja Kwitnących Wiśni
Zdecydowanie wkopała się całkowicie.
- Bo tak nie wolno... - wydusiła z siebie, czując zarazem niemoc. Nie była zdolna jednak pomóc nieznajomej, a w dodatku zwróciła na siebie uwagę bestii, która bez chwili wahania pożerała ludzkie serce. Wampir? Ciężko określić. Przecież... przecież one tego nie robią. Nie zjadają ludzkich ciał... nie?
Przełknęła ślinę, gdy dotarło do niej, że ciemnowłosy zmienił pozycję. Mimo tego, że wyglądała na dzieciaka, była jednak łowczynią... nawet pomimo braku sporego doświadczenia, potrafiła chociaż częściowo nadążyć wzrokiem za krwiopijcom. Tak było też tym razem. Widziała jego ruch, ale ciało nie zareagowało wystarczająco szybko. A ona... miała miłe spotkanie z kimś, z kim zdecydowanie nie chciała.
Gdy znajdował się tak blisko niej, mogła poczuć zapach krwi, drażniącej nos. Zresztą, nie tylko tego... Pachniał... Tamtą kobietą. A raczej tym, co z jej pozostało... Nawet jeśli ludzki węch nie był aż tak wyostrzony, bliskość niwelowała ten problem. Uniosła niepewnie wzrok na nieznajomego. Z bliska zdawał się być o wiele mniej ludzki. Nie, chwila. Czy można było już nazwać kogoś takiego wampirem?
- Yo podziękuje - odpowiedziała mu, starając się nie zwrócić ostatniego posiłku. Cholera, ono jeszcze się rusza... - Yo n-nie jest głodna - dodatkowo, mimo miłej pogody, robiło się coraz to chłodniej... Kątem oka dostrzegała pojawiający się szron. Moc? Kolejna moc? Zdziczały wampir? - zaczęły nachodzić ją takie myśli. Jak potraktować kogoś takiego? Przecież najmniejszy błąd... kosztowałby życie.
- Yo uważa, że n-nie można jeść ludzi - ostatnie słowa wypowiedziała prawie płaczliwie, ale... starała się nie panikować. Nie ukazywać strachu. - Ludzie nie są pożywieniem. Czy Pan chciałby, by Yo go teraz jadła? Czy byłoby Panu wtedy miło? - zaczęła się kierować... na pierwszy rzut oka dosć dziwną logiką. Próbowała mu jednak przekazać, by zastanowił się, co by było, gdyby znalazł się na miejscu tamtej kobiety.
- Bo tak nie wolno... - wydusiła z siebie, czując zarazem niemoc. Nie była zdolna jednak pomóc nieznajomej, a w dodatku zwróciła na siebie uwagę bestii, która bez chwili wahania pożerała ludzkie serce. Wampir? Ciężko określić. Przecież... przecież one tego nie robią. Nie zjadają ludzkich ciał... nie?
Przełknęła ślinę, gdy dotarło do niej, że ciemnowłosy zmienił pozycję. Mimo tego, że wyglądała na dzieciaka, była jednak łowczynią... nawet pomimo braku sporego doświadczenia, potrafiła chociaż częściowo nadążyć wzrokiem za krwiopijcom. Tak było też tym razem. Widziała jego ruch, ale ciało nie zareagowało wystarczająco szybko. A ona... miała miłe spotkanie z kimś, z kim zdecydowanie nie chciała.
Gdy znajdował się tak blisko niej, mogła poczuć zapach krwi, drażniącej nos. Zresztą, nie tylko tego... Pachniał... Tamtą kobietą. A raczej tym, co z jej pozostało... Nawet jeśli ludzki węch nie był aż tak wyostrzony, bliskość niwelowała ten problem. Uniosła niepewnie wzrok na nieznajomego. Z bliska zdawał się być o wiele mniej ludzki. Nie, chwila. Czy można było już nazwać kogoś takiego wampirem?
- Yo podziękuje - odpowiedziała mu, starając się nie zwrócić ostatniego posiłku. Cholera, ono jeszcze się rusza... - Yo n-nie jest głodna - dodatkowo, mimo miłej pogody, robiło się coraz to chłodniej... Kątem oka dostrzegała pojawiający się szron. Moc? Kolejna moc? Zdziczały wampir? - zaczęły nachodzić ją takie myśli. Jak potraktować kogoś takiego? Przecież najmniejszy błąd... kosztowałby życie.
- Yo uważa, że n-nie można jeść ludzi - ostatnie słowa wypowiedziała prawie płaczliwie, ale... starała się nie panikować. Nie ukazywać strachu. - Ludzie nie są pożywieniem. Czy Pan chciałby, by Yo go teraz jadła? Czy byłoby Panu wtedy miło? - zaczęła się kierować... na pierwszy rzut oka dosć dziwną logiką. Próbowała mu jednak przekazać, by zastanowił się, co by było, gdyby znalazł się na miejscu tamtej kobiety.
- Gość
- Gość
Re: Aleja Kwitnących Wiśni
Nie potrafił zrozumieć czemu dziewczyna uważa że miał sobie odmawiać jedzenia. Był głodny to jadł... Chyba to bylo normalne? Sam tak uważał.
- Głodny jestem to jem... Dziwnie gadasz.
Odpowiedzial na kolejne nie wolno ktore nic mu nie tlumaczylo. Do tego nawet nie chciala jesc. Zamiast tego krzywila sie, przy tak pysznym swiezym sercu jeszcze pachnacym swieza posoka, czysta esencja rozkoszy dla potwora. Bylby ja odepchnal gdyby nie to ze ta zaczela dziwne i pokretne mysli snuc. Wyraznie zrobil mine typu "ty tak na serio czy sie ziolek nacpalas?" Zdecydowanie nie ruszalo go to...
-Myslisz ze byłbym smaczny?
Chyba nie takiej odpowiedzi spodziewała sie Yo. Czy to przeszkadzało wampirowi? Nie bardzo. W sumie wątpił w to by dziewczyna zdołała go zjeść. Była mała a po za tym nawet nie chciała serca zjeść... Choć kuszącym było by jej napojenie by sprawdzić co sie stanie. Co by wtedy zrobiła? Walczylaby z nim, albo by sie jej spodobało. Była drobna ale ładna. Może by sie tak zabawić? Zjadł resztę serca jakby nigdy nic po czym złapał dziewczynę za rękę i jeśli sie nie zacznie szarpać to pociągnie ja za sobą, dokąd? Kto to wie...
(Dasz się pociągnąć to zt)
- Głodny jestem to jem... Dziwnie gadasz.
Odpowiedzial na kolejne nie wolno ktore nic mu nie tlumaczylo. Do tego nawet nie chciala jesc. Zamiast tego krzywila sie, przy tak pysznym swiezym sercu jeszcze pachnacym swieza posoka, czysta esencja rozkoszy dla potwora. Bylby ja odepchnal gdyby nie to ze ta zaczela dziwne i pokretne mysli snuc. Wyraznie zrobil mine typu "ty tak na serio czy sie ziolek nacpalas?" Zdecydowanie nie ruszalo go to...
-Myslisz ze byłbym smaczny?
Chyba nie takiej odpowiedzi spodziewała sie Yo. Czy to przeszkadzało wampirowi? Nie bardzo. W sumie wątpił w to by dziewczyna zdołała go zjeść. Była mała a po za tym nawet nie chciała serca zjeść... Choć kuszącym było by jej napojenie by sprawdzić co sie stanie. Co by wtedy zrobiła? Walczylaby z nim, albo by sie jej spodobało. Była drobna ale ładna. Może by sie tak zabawić? Zjadł resztę serca jakby nigdy nic po czym złapał dziewczynę za rękę i jeśli sie nie zacznie szarpać to pociągnie ja za sobą, dokąd? Kto to wie...
(Dasz się pociągnąć to zt)
Strona 22 z 23 • 1 ... 12 ... 21, 22, 23
Vampire Knight :: Yokohama :: Dzielnica mieszkalna :: Park
Strona 22 z 23
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach
|
|