Sypialnia Esme [piętro]
Strona 1 z 1
Sypialnia Esme [piętro]
Ostatnio zmieniony przez Esmeralda dnia Sob Kwi 28, 2018 7:04 pm, w całości zmieniany 1 raz
- Esmeralda
- Łowca Wampirów
- Krew : Ludzka 0
Znaki szczególne : Burza rudych włosów, specyficzny zapach krwi (znak dla wampirów)
Zawód : Chirurg, genetyk, toksykolog. Krótko mówiąc - Lekarz / Główny Medyk Oświaty
Magia : Magia krwi (Czarny rytuał, Kontrola Krwi, Krwawe ciernie
Re: Sypialnia Esme [piętro]
Takie chwile jak ta zostaną raz na zawsze zapamiętane, nie tyle co przez Samuru ale zapewne także i mieszkankę uroczego domu umieszczonego w lesie. Niby blisko natury, harmonia i z dala od hałaśliwego miasta, to jednak wciąż pozostaje ta bezbronność kiedy w okolicy nawinie się wygłodniały psychopata. Wtedy nie ma do nikogo uciec, ani poprosić o pomoc. No chyba, że okoliczne dziki noszą ze sobą telefony albo mają swoje komisariaty policyjne. Jak widać odludzie ma plusy oraz minusy. Poza tym nie ma nikogo życzliwego, który zainteresowałby się stanem domu podczas nieobecności właścicielki. Cóż, każdego szkoda.
Zmierzał do posesji Green. Adres uzyskał z raportów spisanych przez samego Hycla Rady, więc nie mogły być to fałszywe dane. Samuru niczym modlitwę powtarzał w głowie lokalizację schronienia łowczyni. I nieważne czy ją zastanie lub nie, zamierzał coś nabroić, tak by kobieta wiedziała że już bezpieczna nie jest.
Nie był sam. Przez ramię miał przewieszoną ludzką kobietę, zawiniętą w kawał brudnego materiału. Pierw szlachetny osuszył ją nieco z krwi, później uderzył pozbawiając nieprzytomności. Skazana na wampira nie miała już żadnej szansy się wybronić. W dodatku była ciężarna. To czy dziecko przeżyło, nie leżało już w interesie ex polityka. Ważne było dostarczenie prezentu.
Zamaskowany wampir nie zamierzał patyczkować się w zbędne uprzejmości. Po dotarciu pod mur, przerzucił kobietę na drugą stronę. Wątła budowa ciała oraz wampirza siła pomogła w tym jakże delikatnym przemieszczeniu. Upadła z łoskotem, po czym Samur wdrapał się na mur i dołączył do kobiety zeskoczeniem na ziemię. Nim jednak wstał, rozejrzał się wsłuchując też w ciszę. Wyczuwał inną obecność, jednak nie ludzką. Gadzi wzrok filtrował otoczenie w skupieniu, starając się wyłapać poszczególne zagrożenie od strony ochroniarza domu. Nie spodziewał się, że okaże się nim zmora. Niemal zagadkowy stwór wyłonił się nagle z ciemności od razu atakując intruza. Zaatakowała wampira nie tracąc na zapale ani odwadze, mimo bycia słabszej. Pochwycony za nogę, Samur wściekł się i wymierzył solidny cios w tył głowy zwierzęcia. Te nie puszczało, dopiero za kolejnym razem odpuściła. Nim jednak zwierzę odskoczyło, wampir pochwycił je i złamał przednią, prawą łapę. To samo uczynił z tylną. Zwierzę wydało z siebie pisk bólu, opadając. Nie zabijał jej, wszak nie ona była jego celem. Unieszkodliwione zwierzę nie było już zagrożeniem, no poza tym że mogła narobić hałasu. Ale raczej nie było nikogo w domu. Nie wyczuwał ludzkiej woni, poza ludzkiej kobiety. Nawet po chwilowym odsłonięciu nosa z pod maski, nic nie wyłapał.
Szedł dalej. Porwana ofiara zaś wylądowała na ramieniu Kurosza.
Koniec cytatu. Samur z powrotem nałożył maskę, później zgasił jak nigdy nic światło. Szybko opuści sypialnię, jak i dom. Nie zamierzał czekać na kogokolwiek, nie kiedy był w tak kiepskim stanie psychicznym. Wygłodzony do granic możliwości, przepełniony pragnieniem mordu, zemsty. Wszystko by zrobił byleby dorwać Green i wypruć z niej wszystko, co tylko by mógł. Jednakże jakim sensem byłaby szybka zemsta? Lepiej jest dorwać do tych których kocha najbardziej, zniszczyć psychicznie, niech umiera duchem. Ciałem zajmie się potem.
zt
Zmierzał do posesji Green. Adres uzyskał z raportów spisanych przez samego Hycla Rady, więc nie mogły być to fałszywe dane. Samuru niczym modlitwę powtarzał w głowie lokalizację schronienia łowczyni. I nieważne czy ją zastanie lub nie, zamierzał coś nabroić, tak by kobieta wiedziała że już bezpieczna nie jest.
Nie był sam. Przez ramię miał przewieszoną ludzką kobietę, zawiniętą w kawał brudnego materiału. Pierw szlachetny osuszył ją nieco z krwi, później uderzył pozbawiając nieprzytomności. Skazana na wampira nie miała już żadnej szansy się wybronić. W dodatku była ciężarna. To czy dziecko przeżyło, nie leżało już w interesie ex polityka. Ważne było dostarczenie prezentu.
Zamaskowany wampir nie zamierzał patyczkować się w zbędne uprzejmości. Po dotarciu pod mur, przerzucił kobietę na drugą stronę. Wątła budowa ciała oraz wampirza siła pomogła w tym jakże delikatnym przemieszczeniu. Upadła z łoskotem, po czym Samur wdrapał się na mur i dołączył do kobiety zeskoczeniem na ziemię. Nim jednak wstał, rozejrzał się wsłuchując też w ciszę. Wyczuwał inną obecność, jednak nie ludzką. Gadzi wzrok filtrował otoczenie w skupieniu, starając się wyłapać poszczególne zagrożenie od strony ochroniarza domu. Nie spodziewał się, że okaże się nim zmora. Niemal zagadkowy stwór wyłonił się nagle z ciemności od razu atakując intruza. Zaatakowała wampira nie tracąc na zapale ani odwadze, mimo bycia słabszej. Pochwycony za nogę, Samur wściekł się i wymierzył solidny cios w tył głowy zwierzęcia. Te nie puszczało, dopiero za kolejnym razem odpuściła. Nim jednak zwierzę odskoczyło, wampir pochwycił je i złamał przednią, prawą łapę. To samo uczynił z tylną. Zwierzę wydało z siebie pisk bólu, opadając. Nie zabijał jej, wszak nie ona była jego celem. Unieszkodliwione zwierzę nie było już zagrożeniem, no poza tym że mogła narobić hałasu. Ale raczej nie było nikogo w domu. Nie wyczuwał ludzkiej woni, poza ludzkiej kobiety. Nawet po chwilowym odsłonięciu nosa z pod maski, nic nie wyłapał.
Szedł dalej. Porwana ofiara zaś wylądowała na ramieniu Kurosza.
- Odradzam jedzenia w trakcie czytania.:
- Podszedł do drzwi wejściowych, włamując się. Nie wyważał drzwi jak w jakimś filmie akcji, nic z tych rzeczy. Nożem zdołał przedrzeć się przez zamek, po czym pchnął mocniej barkiem. Drzwi ustąpiły, wpuszczając wampira do środka.
- Kochanie, wróciłem.
Burknął pod nosem, unosząc kącik ust. Napotkana ciemność była zwiastunem owocnej pracy pozostawienia niespodzianki. Nie musiał palić światła w końcu ciemność dla wampira za pan brat. Chociaż i tak poruszał się ostrożnie, nie zaprzestając węszenia. Każdy zmysł działał na pełnych obrotach, aby zaś nie zostać zaskoczonym. Kiedy nie napotkało go nic, udał się na górę. Przeważnie tam znajduje się sypialnia. Nie mylił się. Sypialnia Green była przesiąknięta jej zapachem, że aż stworowi gęsta ślina wypełniła usta. Momentalnie zgłodniał, tak jakby pokój Esmeraldy był zaklęty.
Przełknął głośni ślinę, jakoś uspokajając buntujący się żołądek. Nie chciał zabijać kobiety przed wejściem, dopiero jak znalazł się w środku sypialni, rzucił zawiniątkiem na podłogę. Porwana jęknęła, poruszając się niespokojnie.
- Zginiesz jako klucz do wojny, młoda damo. Ta suka niech wie, że nie może spać spokojnie.
Odezwie się do przerażonej kobiety, co zaczęła się kulić na tyle ile mogła. Samur szturchnął ją buciorem okutym w blachę, na co ta aż załkała. Parsknął krótko, pochylając się. Zerwał z niej zniszczoną płachtę, odrzucając na bok. Ujawniona kobieta w obdartych ubraniach. Jej spory brzuch zdradzał, że była w zaawansowanej ciąży. Zakneblowane usta kawałem szmaty przewiązanej przez jej głowę. Składała związane dłonie w geście ubłagania wampira w ptasiej masce.
- Gdybym chciał odpuścić ci cierpienie, zabiłbym cię na miejscu, a nie zawlekał aż tutaj.
Po słowach, szarpnął kobietę za włosy. Nie pojmował ludzkiej logiki. Niby jak zdobyć litość u drapieżnika co miał w planach złapanie oraz pożarcie? Pokręcił głową, wypuszczając ją. Rozejrzał się po pomieszczeniu w celu odszukania włącznika światła. Zapalił światło, mrużąc oczy na moment. Po kilku sekundowym przyzwyczajeniu się do oświetlenia, podszedł do szafy. Tam znalazł jedną z letnich sukienek Green. Stał tak przez chwilę, badając strukturę delikatnego materiału ubrania. Tym razem nie zdołał się powstrzymać przed ściągnięciem maski i wciągnięciu woni ludzkiej kobiety. Kwiecisty, pochłaniający i pociągający bez reszty. Zaś to cholerne uczucie głodu, przez co wampir wydał z siebie zwierzęcy pomruk. Nie potrafił zrozumieć dlaczego aż tak bardzo zaczął pragnąć kobiety, co była powodem jego upadku. Zapewne gdyby tutaj była, zabiłby ją bardzo szybko.
- Będzie idealna dla ciebie.
Skieruje się do leżącej, na co ta zadrżała. Znała twarz porywacza - ex burmistrz. Więc żył. Pokręciła histerycznie głową, chcąc się odczołgać. Oby jak najdalej, lecz ten był szybszy. Kilka większych kroków i już na nowo była w jego szponach. Przyodział ją w suknie Esmeraldy, po czym dopiero zaczął prawdziwy koszmar.
Od momentu zerwania sznura krępującego ręce, wyłamał je z bark. Zakończyło się to przygłuszonym wrzaskiem przez materiał wciśnięty w usta. Było widać, że ofiara jest skrajna załamania, a brutal nie przestawał. Po licznych kopniakach, uderzeniach przeszedł do oskalpowania. Pazurami zdzierał jej skórę z twarzy, włącznie z włosami, z wargami. Ta już dławiła się własnymi jękami, nie umiejąc powstrzymać oprawcy.
- Pamiętaj! Jesteś kluczem!
Syczał do kobiety, wbijając raz po raz pazury w jej twarz. Rzucił nią niebawem, sprzedając kopniaka w brzuch. Dopiero teraz zaczął się prawdziwy koncert płaczu. Nie szło już co prawda wyłapać łez, wszak zdarta skóra z twarzy krwawiła. Sam natomiast z trudem powstrzymywał się od pożarcia krwawiącej. Zagryzał wargi do krwi, przeklinał i kopał napotkane przedmioty. By wreszcie zaś dopaść i wyszarpać w kobiecym brzuchu dziurę. Gwoli ścisłości wyciągnął na świat płód. Niedoszła matka konała w konwulsjach, a wydarte dziecko zaczęło kwilić. Trzymane za pępowinę ku górze, wampir w niemej wściekłości przyglądał się. Całe we krwi, parujące ciepłem oraz pragnieniem życia. Nie świadome tego, co je czekało. Leżąca matka mogła tylko patrzeć jak jej przyszłość znikała w odmętach okrutnego świata. I dlaczego ją to spotkało? Nie krzywdziła nikogo. Prowadziła normalne, prawe życie. Miała męża, kochającą rodzinę. Wszystko miało być piękne aż do tego feralnego dnia. Gdzie widziała jak monstrum przypominające człowieka wlepia swoje obrzydliwe żółte gadzie ślepia w ślepe jeszcze potomstwo. Gdyby mogła zapytała by potwora czym jest. Czym sobie zasłużyła? Ale z całą pewnością nie uzyskałaby żadnej logicznej odpowiedzi, skoro oprawca już całkiem wyglądał na obłąkanego. W trzewiach zagrało głośno, z ust spływała ślina wymieszana z sokami. Wygłodniały strasznie wreszcie rozchylił paszczę, spuszczając dziecko niżej. Zahaczyło główką o kły, by za chwilę raz na zawsze stracić jej część. Szczęki gada zacisnęły się, a przy tym towarzyszył głośny trzask. Złamana czaszka dziecka odsłoniła jeszcze niedorozwinięte jej organy. Najgorszy widok zwisającego małego języczka, co już raczej dziecku się nie przyda. Zmarło szybko, nie płacząc nawet. Kobieta już nie kontaktowała zdrowo. Jej zmysły uleciały, a jakakolwiek szansa na ratunek zmarła wraz z maleństwem, które skonało w szponach stwora. Nim przeszedł dalej, zaś podszedł do kobiety. Minęło oczywiście trochę czasu, wszak musiał dojść do siebie. Przełknąć, to co oderwał. Nie zaspokoił żądzy, ale przynajmniej mógł działać dalej. Wycisnął resztkę krwi na ciało matki, niechcący też wyciskając z niego jelitową miazgę. Z chlupotem spadło na Esmeraldową sukienkę, plamiąc ją brzydko. Na widok skrzywił się jakby z obrzydzeniem. Nie skomentował niczego, jedynie szedł dalej. Odrzucił martwe truchło noworodka na łóżko, by sięgnąć teraz bo poruszającą się gwałtownie w agonii główną ofiarę. I ona ciśnięta na łóżko nie miała zaznać spokoju. Pierw wyszarpał jej skórę z ud, chcąc dobrać się do kawałków kości. Łamał je brutalnie, wyrywał kawałki i zlizywał jeśli naszła go taka ochota. Zakończył wreszcie małego gnębienia, by stanąć na łóżko z dzierlatką. Jedną rękę przybił do ściany za użyciem wyłamanej kości, drugą uczynił to samo. Pozycja kobiety była taka, jak tego kolesia co zmarł na krzyżu. Samur uniósł kącik ust w triumfalnym grymasie. Umierająca kobieta, opadła bezsilnie a jej głowa zawisła a wraz z nimi kosmyki czarnych włosów. Nie wiele ich było, wszak Samur wyrywał je garściami rozrzucając po podłodze. Na zakończenie dzieła, nożem do końca rozpruł brzuch wywlekając jelita i wszystko to co miała na pościel. Upaćkane krwią, jakby w tym pokoju co dzień miała się odgrywać prawdziwa rzeź.
Serce też wyszarpał, by pożreć je. Musiał spróbować lepiej ofiary, źle by się czuł gdyby tego nie dokonał.
Ostatnim etapem niespodzianki był napis na ścianie. Samur użył do tego krwi ofiary, rozsmarowując po gładkiej powierzchni. Nieważne czy ciemna ściana, czy nie. Krew zawsze będzie widoczna. Poza tym musiał spełnić się artystycznie. Co zatem napisał?
Molly będzie następna, KURWO!
Koniec cytatu. Samur z powrotem nałożył maskę, później zgasił jak nigdy nic światło. Szybko opuści sypialnię, jak i dom. Nie zamierzał czekać na kogokolwiek, nie kiedy był w tak kiepskim stanie psychicznym. Wygłodzony do granic możliwości, przepełniony pragnieniem mordu, zemsty. Wszystko by zrobił byleby dorwać Green i wypruć z niej wszystko, co tylko by mógł. Jednakże jakim sensem byłaby szybka zemsta? Lepiej jest dorwać do tych których kocha najbardziej, zniszczyć psychicznie, niech umiera duchem. Ciałem zajmie się potem.
zt
- Gość
- Gość
Re: Sypialnia Esme [piętro]
W przypadku łowcy unikanie porażek i kłopotów graniczyło z cudem. Tylko niezwykle spokojne jednostki były w stanie cieszyć się w miarę statecznym życiem pośród woluminów ksiąg i czterech ścian bezpiecznych gabinetów. Ona była inna i nawet moralizujące słowa dowódcy nie mogły tego zmienić. Tą dyskusję można z góry skazać na porażkę, bowiem przy tak mocnych charakterach niemożliwym jest to by ktokolwiek ustąpił.
- Unikanie porażek jest dla słabych. Poza tym nie będę słuchała pouczeń od osoby która jako pierwsza wyrywa się na środek walki. - machnęła ręką na znak, że dalsza jego przemowa zostanie sprowadzona na poziom żartu. Szanowała go i podziwiała właśnie przez wszystkie te cechy które świadczyły o sile jego charakteru. O odwadze, oddaniu sprawie i zdecydowaniu. Vlad nie był człowiekiem którego można wodzić za nos, a jego słowa i obietnice należało traktować z należytą powagą.
- Niczego nie obiecuję ale… spróbuje. - w jej przypadku próba zmiany była równie możliwa jak zawrócenie szemrzącego strumienia. W głębi duszy wiedzieli o tym oboje, ale choć ten jeden raz chciała spróbować. Nie oznaczało to, że nagle przestanie ściągać na siebie kłopoty. Była przecież jak magnes, a zapach jej krwi tylko wzmacniał ryzyko wystąpienia niefortunnych zdarzeń.
Uśmiechnęła się pod nosem na wieść o ignorowaniu. Kto by pomyślał, że pedant i przodownik pracy będzie zwolennikiem takiej przyjemności. Jednak wszystko co dobre szybko się kończy…
- Biedny maleńki, całą noc na dworze! - nachyliła się nad psem przemawiając jak do dziecka i czochrając za uchem. Widok wampirzego uda nie robił na niej wrażenia, bowiem był to pies bojowy, który dla zachowania wigoru musiał przyjmować również i takie posiłki.
- Moja posiadłość znajduje się w lesie za miastem. Będę Cię nawigować. - nigdy nie był w jej domu i najwidoczniej nie wiedział na co się pisze. Nie padało więc auto nie ugrzęźnie gdzieś na środku leśnej drogi. Gorzej z wybojami… Tak drogie auta raczej nie rozbijały się po tak mało przychylnym terenie.
- Skręć tutaj i właściwie dalej mogę pójść pieszo. - wskazała na ledwo widoczną drogę skrywaną między dwiema topolami. Znała ten las jak własną kieszeń dlatego wizja porannego spaceru wiązała się niejako z relaksem. Vladislau chciał dotrzymać słowa i już po dziesięciu minutach znaleźli się pod domem rudowłosej.
- Wejdziesz do środka? - miała nadzieję, że napiją się razem kawy i znajdą czas na chwilę rozmowy. Może nawet pozna go ze zmorą i żabami oraz pokaże kolekcję trujących tropikalnych kwiatów.
- Jetem pewna… - nie dokończyła, bowiem do jej uszu doszedł dźwięk przypominający skomlenie.
- Zaczekajcie. - poleciła, po czym sama udała się w miejsce skąd dochodził dźwięk. Już z daleka zobaczyła zmorę skąpaną w promieniach wiosennego słońca. Ranną, cierpiącą… niezdolną by skryć się przed ciepłem które tworzyło dodatkowe obrażenia na ciele zwierzęcia.
- Boże, Daisy… - w biegu zdjęła z siebie płaszcz i przykryła nim zmorę – Moja maleńka, kto Ci to zrobił? - wystarczyło pobieżne spojrzenie by nabrać pewności, że zwierzę stoczyło walkę. Wokół nie było widać sierści ani tym bardziej martwego oprawcy. Coś co dopuściło się ataku żyło nadal, a może nawet kryło się gdzieś nieopodal. Esmeralda podniosła zmorę, by po chwili przenieść ją w jedno z zacienionych miejsc.
- Zaraz po Ciebie wrócę skarbie. - pogłaskała Daisy na co ta z wdzięcznością polizała jej rękę. Już wtedy na twarzy lekarki gościł niepokój którego nie była w stanie załagodzić nawet obecność samego dowódcy. Nie tak miało być, nie tak powinien wyglądać ich wspólny poranek… Z drugiej strony dobrze, że tu był, bo jeśli w domu kryli się nieproszeni goście to we dwójkę nie powinni mieć problemów z ich pacyfikacją. Atak na zmorę zaliczał się do ciężkich zbrodni, których nie wyleczy zwykłe ‘przepraszam’. Motywów mogło być wiele, jednak sam fakt, że pokonano tak silne zwierze dawał do myślenia. Jeszcze przed drzwiami wyciągnęła broń i trzymając ją w gotowości weszła do domu. Skradała się boso, zahaczając o wszystkie przyległe pomieszczenia. Zero śladów włamania, jednak czuła… że coś jest nie tak. Gdyby chodziło o jej dziecko to pokusiłaby się o włączenie w to instynktu macierzyńskiego. Ally jednak znajdowała się daleko i cokolwiek było w tym domu nie mogło jej już zagrażać.
Po skończeniu oględzin parteru, Esmeralda dała Vladowi znak, że idzie na górę. Już od progu czuła ten charakterystyczny zapach, który jako lekarz i użytkownik konkretnego rodzaju magii znała aż za dobrze. Krew. Siła i jednocześnie przekleństwo. Czuła narastający strach na myśl tego co znajdowało się za drzwiami… w jej sypialni.
To martwe zwierzę, ptak, cokolwiek… tylko nie człowiek.
W myślach powtarzała życzenia, chociaż podświadomie wiedziała, że to nie zwierze znajduje się w jej pokoju.
Kiedy otworzyła drzwi, broń wypadła jej z ręki i zderzyła się z ziemią.
- Boże… - szepnęła ledwie przełykając ślinę. Strach mieszał się z pustką tworząc wybuchową mieszankę. I złość… pulsująca w jej żyłach, tworząca ciemne, wybrzuszone znamiona i siatki żylne na ciele.
- Boże...nie. Nie! Nie! Zabiję pierdolonego skurwiela! - drżała, a jej spojrzenie jakby w zwolnionym tempie rejestrowało szczegóły. Sukienka, martwa kobieta, noworodek… i napis na ścianie. Wszytko to stanowiło próbę, wyzwanie które rzucał nie kto inny jak burmistrz. Wampir, za którym się wstawiła, który skrzywdził jej siostrę, a teraz… teraz przeszedł sam siebie w swojej skurwiałości.
Zacisnęła usta próbując zachować powagę i nie dopuścić do łez zbierających się pod powiekami.
- Gdybym nie została… ona mogłaby żyć… - poczucie winy przyszło szybciej niż można by się tego spodziewać. Nie kontrolując się, Esmeralda złapała za wazon i z krzykiem rzuciła go o przeciwległą ścianę.
- Zabiję go. - zdawała się być nieobecna, przepełniona furią i daleka od swego człowieczeństwa. Pierwszy raz widział ją w takim stanie, a ona… nie przejmowała się obecnością Vlada. Bez słów zdjęła z siebie sukienkę i cisnęła ją w kąt. Z szafy wyjęła kostium, który wcisnęła na ciało, a następnie wyposażyła w broń. Na jej nogach znalazły się wygodne buty – duża odmiana przy ciągłych szpilkach.
- Proszę dopilnuj żeby ktoś znalazł jej rodzinę. Trzeba ich pochować. - powiedziała, po czym szybkim ruchem wyciągnęła broń zaopatrzoną w strzałki usypiające i kilkakrotnie wystrzeliła w stronę mężczyzny.
- Przepraszam Cię, ale to nie jest Twoja walka. Wybacz mi. - i wyszła zabierając mu wcześniej klucze z zamiarem „pożyczenia” jego auta.
- Unikanie porażek jest dla słabych. Poza tym nie będę słuchała pouczeń od osoby która jako pierwsza wyrywa się na środek walki. - machnęła ręką na znak, że dalsza jego przemowa zostanie sprowadzona na poziom żartu. Szanowała go i podziwiała właśnie przez wszystkie te cechy które świadczyły o sile jego charakteru. O odwadze, oddaniu sprawie i zdecydowaniu. Vlad nie był człowiekiem którego można wodzić za nos, a jego słowa i obietnice należało traktować z należytą powagą.
- Niczego nie obiecuję ale… spróbuje. - w jej przypadku próba zmiany była równie możliwa jak zawrócenie szemrzącego strumienia. W głębi duszy wiedzieli o tym oboje, ale choć ten jeden raz chciała spróbować. Nie oznaczało to, że nagle przestanie ściągać na siebie kłopoty. Była przecież jak magnes, a zapach jej krwi tylko wzmacniał ryzyko wystąpienia niefortunnych zdarzeń.
Uśmiechnęła się pod nosem na wieść o ignorowaniu. Kto by pomyślał, że pedant i przodownik pracy będzie zwolennikiem takiej przyjemności. Jednak wszystko co dobre szybko się kończy…
- Biedny maleńki, całą noc na dworze! - nachyliła się nad psem przemawiając jak do dziecka i czochrając za uchem. Widok wampirzego uda nie robił na niej wrażenia, bowiem był to pies bojowy, który dla zachowania wigoru musiał przyjmować również i takie posiłki.
- Moja posiadłość znajduje się w lesie za miastem. Będę Cię nawigować. - nigdy nie był w jej domu i najwidoczniej nie wiedział na co się pisze. Nie padało więc auto nie ugrzęźnie gdzieś na środku leśnej drogi. Gorzej z wybojami… Tak drogie auta raczej nie rozbijały się po tak mało przychylnym terenie.
- Skręć tutaj i właściwie dalej mogę pójść pieszo. - wskazała na ledwo widoczną drogę skrywaną między dwiema topolami. Znała ten las jak własną kieszeń dlatego wizja porannego spaceru wiązała się niejako z relaksem. Vladislau chciał dotrzymać słowa i już po dziesięciu minutach znaleźli się pod domem rudowłosej.
- Wejdziesz do środka? - miała nadzieję, że napiją się razem kawy i znajdą czas na chwilę rozmowy. Może nawet pozna go ze zmorą i żabami oraz pokaże kolekcję trujących tropikalnych kwiatów.
- Jetem pewna… - nie dokończyła, bowiem do jej uszu doszedł dźwięk przypominający skomlenie.
- Zaczekajcie. - poleciła, po czym sama udała się w miejsce skąd dochodził dźwięk. Już z daleka zobaczyła zmorę skąpaną w promieniach wiosennego słońca. Ranną, cierpiącą… niezdolną by skryć się przed ciepłem które tworzyło dodatkowe obrażenia na ciele zwierzęcia.
- Boże, Daisy… - w biegu zdjęła z siebie płaszcz i przykryła nim zmorę – Moja maleńka, kto Ci to zrobił? - wystarczyło pobieżne spojrzenie by nabrać pewności, że zwierzę stoczyło walkę. Wokół nie było widać sierści ani tym bardziej martwego oprawcy. Coś co dopuściło się ataku żyło nadal, a może nawet kryło się gdzieś nieopodal. Esmeralda podniosła zmorę, by po chwili przenieść ją w jedno z zacienionych miejsc.
- Zaraz po Ciebie wrócę skarbie. - pogłaskała Daisy na co ta z wdzięcznością polizała jej rękę. Już wtedy na twarzy lekarki gościł niepokój którego nie była w stanie załagodzić nawet obecność samego dowódcy. Nie tak miało być, nie tak powinien wyglądać ich wspólny poranek… Z drugiej strony dobrze, że tu był, bo jeśli w domu kryli się nieproszeni goście to we dwójkę nie powinni mieć problemów z ich pacyfikacją. Atak na zmorę zaliczał się do ciężkich zbrodni, których nie wyleczy zwykłe ‘przepraszam’. Motywów mogło być wiele, jednak sam fakt, że pokonano tak silne zwierze dawał do myślenia. Jeszcze przed drzwiami wyciągnęła broń i trzymając ją w gotowości weszła do domu. Skradała się boso, zahaczając o wszystkie przyległe pomieszczenia. Zero śladów włamania, jednak czuła… że coś jest nie tak. Gdyby chodziło o jej dziecko to pokusiłaby się o włączenie w to instynktu macierzyńskiego. Ally jednak znajdowała się daleko i cokolwiek było w tym domu nie mogło jej już zagrażać.
Po skończeniu oględzin parteru, Esmeralda dała Vladowi znak, że idzie na górę. Już od progu czuła ten charakterystyczny zapach, który jako lekarz i użytkownik konkretnego rodzaju magii znała aż za dobrze. Krew. Siła i jednocześnie przekleństwo. Czuła narastający strach na myśl tego co znajdowało się za drzwiami… w jej sypialni.
To martwe zwierzę, ptak, cokolwiek… tylko nie człowiek.
W myślach powtarzała życzenia, chociaż podświadomie wiedziała, że to nie zwierze znajduje się w jej pokoju.
Kiedy otworzyła drzwi, broń wypadła jej z ręki i zderzyła się z ziemią.
- Boże… - szepnęła ledwie przełykając ślinę. Strach mieszał się z pustką tworząc wybuchową mieszankę. I złość… pulsująca w jej żyłach, tworząca ciemne, wybrzuszone znamiona i siatki żylne na ciele.
- Boże...nie. Nie! Nie! Zabiję pierdolonego skurwiela! - drżała, a jej spojrzenie jakby w zwolnionym tempie rejestrowało szczegóły. Sukienka, martwa kobieta, noworodek… i napis na ścianie. Wszytko to stanowiło próbę, wyzwanie które rzucał nie kto inny jak burmistrz. Wampir, za którym się wstawiła, który skrzywdził jej siostrę, a teraz… teraz przeszedł sam siebie w swojej skurwiałości.
Zacisnęła usta próbując zachować powagę i nie dopuścić do łez zbierających się pod powiekami.
- Gdybym nie została… ona mogłaby żyć… - poczucie winy przyszło szybciej niż można by się tego spodziewać. Nie kontrolując się, Esmeralda złapała za wazon i z krzykiem rzuciła go o przeciwległą ścianę.
- Zabiję go. - zdawała się być nieobecna, przepełniona furią i daleka od swego człowieczeństwa. Pierwszy raz widział ją w takim stanie, a ona… nie przejmowała się obecnością Vlada. Bez słów zdjęła z siebie sukienkę i cisnęła ją w kąt. Z szafy wyjęła kostium, który wcisnęła na ciało, a następnie wyposażyła w broń. Na jej nogach znalazły się wygodne buty – duża odmiana przy ciągłych szpilkach.
- Proszę dopilnuj żeby ktoś znalazł jej rodzinę. Trzeba ich pochować. - powiedziała, po czym szybkim ruchem wyciągnęła broń zaopatrzoną w strzałki usypiające i kilkakrotnie wystrzeliła w stronę mężczyzny.
- Przepraszam Cię, ale to nie jest Twoja walka. Wybacz mi. - i wyszła zabierając mu wcześniej klucze z zamiarem „pożyczenia” jego auta.
- Esmeralda
- Łowca Wampirów
- Krew : Ludzka 0
Znaki szczególne : Burza rudych włosów, specyficzny zapach krwi (znak dla wampirów)
Zawód : Chirurg, genetyk, toksykolog. Krótko mówiąc - Lekarz / Główny Medyk Oświaty
Magia : Magia krwi (Czarny rytuał, Kontrola Krwi, Krwawe ciernie
Re: Sypialnia Esme [piętro]
Nie miał problemu z przejazdem. Bywał u niej nie raz i choć jak przez mgłę, jakby sprzed wielu laty, pamiętał trasę. Mimo to nawigacja ze strony rudowłosej była przydatna. W końcu wspomnienia wciąż były zatarte. W końcu dojechali pokonując leśne wertepy, a spokojna jazda Vlada pozwoliła podwoziu samochodowemu przetrwać bez większego problemu. To mógł być piękny poranek. Jednakże ktoś musiał zniweczyć potencjał ostatniej nocy.
Kres pierwszy usłyszał i wyczuł zarazem Zmorę. Wskazał kierunek i podbiegł do niej trącając ze współczuciem nosem nieszczęsne zwierzę. Esmeralda zajęła się stworem, więc Vladislau się nie wtrącał. Miast tego zaczął przyglądać się baczniej domostwu i jego okolicom. Gwizdnął. Na ten sygnał pies poderwał się i zaczął węszyć. W oczach obu widać było coś co zazwyczaj skrywane było za daleko idącą obojętnością. Trzymaną na uwięzi drapieżność i agresję. Coś czego nie skrywa Adam choć obecne jest w nich obu. Kierował się do domu. Nieśpiesznie. Wolał nie płoszyć ewentualnego intruza. W zamian za to nasłuchiwał. Pies spojrzał na niego pustym wzrokiem i głucho szczeknął trzy razy. Po czym wydał z siebie dźwięk przypominający zduszone wycie. Wyczuł śmierć, ale nikogo w środku. Skoro śmierdziało krwią i śmiercią zmysły pa mogły być zwodzone wszechobecnym smrodem posoki. Dlatego Vladislau wkroczył do środka wraz z Esme. Przemieszczał się szybko, gotowy do natychmiastowego natarcia. Nie miał ze sobą broni, ale ręce wystarczyły. Niemniej zgodnie z przewidywaniami nikogo nie zastali. Tylko martwa kobietę. Po otwarciu drzwi Kres natychmiast się wycofał. Woń uderzała czułe nozdrza ludzkie, co dopiero wampirze. Zawartość żołądka niemal podeszła Vladowi do gardła, ale przełknął ślinę cofając z powrotem treść żołądkową. W głowie natomiast pulsowała jedna myśl. Samuru. Ostatni raz przegiął. Ten skurwiel jest martwy jeszcze o tym nie wiedząc. Chciał coś powiedzieć, ale żadne słowa nie uspokoiłyby Esmeraldy. Na rozbity wazon nie zareagował nawet drgnieniem powieki. Gdy kobieta była ubrana zwróciła się do niego musiałby być idiotą aby nie zauważyć jak unosi broń. Jak nikt inny wiedział z jakiej amunicji zazwyczaj korzysta Green. Nie miał czasu na reakcję. Żadną prócz jednej. Użył mocy Wampiryzmu. Krew była wszędzie i było jej dużo. Martwym się nie przyda, a może uratować życie pewnej nieodpowiedzialnej rudowłosej kobiety. Wiedział, że zapakuje mu kolejną dawkę trucizny jeśli oprze się środkom uspokajającym. Dlatego osunął się na ziemię pozwalając przeszukać swoje ciało. Wiedział, że zaraz odpłynie jeśli nic nie zrobi. Na szczęście krwawa mgiełka przemieszczała się po podłodze ku porom w jego skórze niewidocznym od perspektywy Esmeraldy. Była tak ściekła i rozgorączkowana, że nie powinna tego zauważyć. Gdy szła ku drzwiom zaczynał działać już Wigor dając ciału regeneracyjną ulgę. Zaczął się podnosić. Wrażenie było jakby dostał obuchem od Trevora. Wizja była nieco rozmazana, a mięśnie jak z waty. Niemniej regeneracja trwała w najlepsze. Dzięki jego gabarytom, wytrzymałości i mocy magicznej nie stracił przytomności, a i niedogodności jakich doświadczał były jedynie czasowe. Rzucił się do wyjścia wiedząc co zabrała mu Esmeralda. Gdy dochodził do drzwi gwizdnął. Wtedy to z kuchni wyskoczył Kres i dobiegł do niego pozwalając na scalenie.
Nie było czasu ani chęci ze strony Vlada na półśrodki. Od razu postanowił użyć najcięższej dostępnej artylerii. Życiowa energia jego i psa zaczęły napędzać się wzajem w ciągu chwili jednocząc w potężny amalgamat człowieka oraz zwierzęcia. Jedynym susem doskoczył do wozu. Kluczy był pęk. Esmeralda wcześniej nie planowała porwania wozu i teraz musiała szukać właściwego bo ktoś taki jak Vlad nie miał ich opisanych. Gdy odpaliła silnik był już przy wozie i z niewielkim wytężeniem mięśni podźwignął tył samochodu wydając z siebie ostrzegawczy pomruk, który spłoszył odległe ptactwo. Zwierzęta rozumiały aluzję.
- Прости. - rzekł tubalnym głosem potrafiącym wywołać ciarki na skórze największych zabijak. Tembr był ni ludzki ni zwierzęcy. Korpus potwora przyozdobiony był kamizelką powstałą z niegdysiejszej koszuli. Dobrze, że w bagażniku miał zawsze dodatkowe ubranie na podobne wypadki.
Kres pierwszy usłyszał i wyczuł zarazem Zmorę. Wskazał kierunek i podbiegł do niej trącając ze współczuciem nosem nieszczęsne zwierzę. Esmeralda zajęła się stworem, więc Vladislau się nie wtrącał. Miast tego zaczął przyglądać się baczniej domostwu i jego okolicom. Gwizdnął. Na ten sygnał pies poderwał się i zaczął węszyć. W oczach obu widać było coś co zazwyczaj skrywane było za daleko idącą obojętnością. Trzymaną na uwięzi drapieżność i agresję. Coś czego nie skrywa Adam choć obecne jest w nich obu. Kierował się do domu. Nieśpiesznie. Wolał nie płoszyć ewentualnego intruza. W zamian za to nasłuchiwał. Pies spojrzał na niego pustym wzrokiem i głucho szczeknął trzy razy. Po czym wydał z siebie dźwięk przypominający zduszone wycie. Wyczuł śmierć, ale nikogo w środku. Skoro śmierdziało krwią i śmiercią zmysły pa mogły być zwodzone wszechobecnym smrodem posoki. Dlatego Vladislau wkroczył do środka wraz z Esme. Przemieszczał się szybko, gotowy do natychmiastowego natarcia. Nie miał ze sobą broni, ale ręce wystarczyły. Niemniej zgodnie z przewidywaniami nikogo nie zastali. Tylko martwa kobietę. Po otwarciu drzwi Kres natychmiast się wycofał. Woń uderzała czułe nozdrza ludzkie, co dopiero wampirze. Zawartość żołądka niemal podeszła Vladowi do gardła, ale przełknął ślinę cofając z powrotem treść żołądkową. W głowie natomiast pulsowała jedna myśl. Samuru. Ostatni raz przegiął. Ten skurwiel jest martwy jeszcze o tym nie wiedząc. Chciał coś powiedzieć, ale żadne słowa nie uspokoiłyby Esmeraldy. Na rozbity wazon nie zareagował nawet drgnieniem powieki. Gdy kobieta była ubrana zwróciła się do niego musiałby być idiotą aby nie zauważyć jak unosi broń. Jak nikt inny wiedział z jakiej amunicji zazwyczaj korzysta Green. Nie miał czasu na reakcję. Żadną prócz jednej. Użył mocy Wampiryzmu. Krew była wszędzie i było jej dużo. Martwym się nie przyda, a może uratować życie pewnej nieodpowiedzialnej rudowłosej kobiety. Wiedział, że zapakuje mu kolejną dawkę trucizny jeśli oprze się środkom uspokajającym. Dlatego osunął się na ziemię pozwalając przeszukać swoje ciało. Wiedział, że zaraz odpłynie jeśli nic nie zrobi. Na szczęście krwawa mgiełka przemieszczała się po podłodze ku porom w jego skórze niewidocznym od perspektywy Esmeraldy. Była tak ściekła i rozgorączkowana, że nie powinna tego zauważyć. Gdy szła ku drzwiom zaczynał działać już Wigor dając ciału regeneracyjną ulgę. Zaczął się podnosić. Wrażenie było jakby dostał obuchem od Trevora. Wizja była nieco rozmazana, a mięśnie jak z waty. Niemniej regeneracja trwała w najlepsze. Dzięki jego gabarytom, wytrzymałości i mocy magicznej nie stracił przytomności, a i niedogodności jakich doświadczał były jedynie czasowe. Rzucił się do wyjścia wiedząc co zabrała mu Esmeralda. Gdy dochodził do drzwi gwizdnął. Wtedy to z kuchni wyskoczył Kres i dobiegł do niego pozwalając na scalenie.
Nie było czasu ani chęci ze strony Vlada na półśrodki. Od razu postanowił użyć najcięższej dostępnej artylerii. Życiowa energia jego i psa zaczęły napędzać się wzajem w ciągu chwili jednocząc w potężny amalgamat człowieka oraz zwierzęcia. Jedynym susem doskoczył do wozu. Kluczy był pęk. Esmeralda wcześniej nie planowała porwania wozu i teraz musiała szukać właściwego bo ktoś taki jak Vlad nie miał ich opisanych. Gdy odpaliła silnik był już przy wozie i z niewielkim wytężeniem mięśni podźwignął tył samochodu wydając z siebie ostrzegawczy pomruk, który spłoszył odległe ptactwo. Zwierzęta rozumiały aluzję.
- Прости. - rzekł tubalnym głosem potrafiącym wywołać ciarki na skórze największych zabijak. Tembr był ni ludzki ni zwierzęcy. Korpus potwora przyozdobiony był kamizelką powstałą z niegdysiejszej koszuli. Dobrze, że w bagażniku miał zawsze dodatkowe ubranie na podobne wypadki.
Re: Sypialnia Esme [piętro]
Kierowana emocjami zazwyczaj nie myślała o nieuchronnych konsekwencjach spowodowanych jej decyzjami. Zawsze przychodził czas zapłaty, bez względu czy działanie kierowało się ku dobrej wierze czy też nie. Już sam rytuał wzbudzał wiele sprzeciwów nie tylko pośród członków własnej rodziny. Dla wielu była czarną owcą, wyrzutkiem który prędzej czy później podzieli los bliskich obdarzonych piekielnymi zdolnościami. Wśród wielu głosów były też te okazujące zrozumienie. Pomocne, wpierające… dające siłę w chwili, kiedy wszystko inne już dawno zawiodło. A teraz? Była sama, ale nie przez przewrotny los, a przez własny naiwny wybór. Jej wróg, po cichu zabijający od środka, ten sam który wypuszczał na świat wszelkie demony. Lęk, zemsta, złość. Wszystko co złe malowało się na twarzy rudowłosej. Twarzy pełnej ciemnych żył i pozbawionej uroku. Była jak chodząca emocja. Furia ogarniająca ciało całkowicie zawładnęła umysłem lekarki, pozostawiając jedną złudną myśl: Rodzina. Robię to dla rodziny.
Dowódca padł, a przynajmniej tak jej się wydawało. Już sam fakt przyłożenia dłoni do skrzywdzenia głowy hierarchii wiązał się z konsekwencjami, które w danej chwili nie były tak istotne. Esmeralda wybiegła jak burza, po drodze zgarniając torbę i zarzucając ją na ramię niczym plecak. Pęk kluczy nie ułatwiał sprawy jednak już wcześniej zauważyła który z nich otwierał drzwi, a który siedział w stacyjce. Trzęsące się dłonie nie ułatwiały manewru z kluczami lecz wkrótce i one ustąpiły pod naporem wściekłości. Silnik zaskoczył za pierwszym razem i w tym samym momencie kiedy miała zamiar ruszyć… samochód dziwnie się przechylił.
- Co do… - gardłowy pomruk nie pozostawił wątpliwości, że bestia mająca siłę wampira jest człowiekiem, nawet dokładniej ujmując – dowódcą. Mężczyzną który przed chwilą został potraktowany usypiającą strzałą, teraz zaś nie pozwala odjechać.
- Zostaw mnie! Pozwól mi odjechać! - nie chciała go skrzywdzić i dlatego załatwiła sprawę łagodnie. To znaczy chciała, bo działając pod wpływem emocji najwyraźniej zapomniała, że osoba z którą walczy nie jest pośrednim łowcą. Jeszcze przez chwilę starała się wyrwać z żelaznego uścisku jego łap i uciec. Silnik warczał dając efekt spalonej gumy, co zapewne jeszcze bardziej rozzłości Darkhawka. Nie mając szansy na inny manewr, Esmeralda nie gasząc silnika otworzyła drzwi i wyskoczyła z auta. Znając ten las jak własną kieszeń rzuciła się do ucieczki, bo tylko w ten sposób mogłaby się uwolnić.
Dowódca padł, a przynajmniej tak jej się wydawało. Już sam fakt przyłożenia dłoni do skrzywdzenia głowy hierarchii wiązał się z konsekwencjami, które w danej chwili nie były tak istotne. Esmeralda wybiegła jak burza, po drodze zgarniając torbę i zarzucając ją na ramię niczym plecak. Pęk kluczy nie ułatwiał sprawy jednak już wcześniej zauważyła który z nich otwierał drzwi, a który siedział w stacyjce. Trzęsące się dłonie nie ułatwiały manewru z kluczami lecz wkrótce i one ustąpiły pod naporem wściekłości. Silnik zaskoczył za pierwszym razem i w tym samym momencie kiedy miała zamiar ruszyć… samochód dziwnie się przechylił.
- Co do… - gardłowy pomruk nie pozostawił wątpliwości, że bestia mająca siłę wampira jest człowiekiem, nawet dokładniej ujmując – dowódcą. Mężczyzną który przed chwilą został potraktowany usypiającą strzałą, teraz zaś nie pozwala odjechać.
- Zostaw mnie! Pozwól mi odjechać! - nie chciała go skrzywdzić i dlatego załatwiła sprawę łagodnie. To znaczy chciała, bo działając pod wpływem emocji najwyraźniej zapomniała, że osoba z którą walczy nie jest pośrednim łowcą. Jeszcze przez chwilę starała się wyrwać z żelaznego uścisku jego łap i uciec. Silnik warczał dając efekt spalonej gumy, co zapewne jeszcze bardziej rozzłości Darkhawka. Nie mając szansy na inny manewr, Esmeralda nie gasząc silnika otworzyła drzwi i wyskoczyła z auta. Znając ten las jak własną kieszeń rzuciła się do ucieczki, bo tylko w ten sposób mogłaby się uwolnić.
- Esmeralda
- Łowca Wampirów
- Krew : Ludzka 0
Znaki szczególne : Burza rudych włosów, specyficzny zapach krwi (znak dla wampirów)
Zawód : Chirurg, genetyk, toksykolog. Krótko mówiąc - Lekarz / Główny Medyk Oświaty
Magia : Magia krwi (Czarny rytuał, Kontrola Krwi, Krwawe ciernie
Re: Sypialnia Esme [piętro]
Można się było tego spodziewać. Gdy zobaczyła potworną formę Vlada zamiast odpuścić próbowała ze wszelkich sił zwiać. Na szczęście nie miała pojęcia jaką siłą i umiejętnościami dysponował. Wtedy mogłaby swoją ucieczkę zaplanować nieco lepiej. Była odporna i szybka nawet jak na łowczynię. Jej siła także była zdecydowanie powyżej przeciętnej. Jednakże wciąż ograniczało ją ludzkie ciało. Hybryda miała o wiele większy potencjał.
- Nie uciekniesz. - warknął gdy ta wdepnęła w gaz, a koła zaczęły z wizgiem obracać się w powietrzu. Nagle wyskoczyła z wozu. Do przewidzenia. Jednakże Vladislau liczył na resztki rozsądku i instynktu samozachowawczego ze strony Esmeraldy. Nie chciał jej krzywdzić, ale coraz usilniej zmuszała go do tego. Powiódł za nią wzrokiem napinając mięśnie.
- Odpuść, a nic Ci nie będzie! - ryknął gwałtownym ruchem wyrzucając auto w powietrze. Miało spaść przed Emeraldą zmuszając do zatrzymania lub uniku co by ją spowolniło. Siła hybrydy połączona z mocą wigoru dawały mu niesamowitą siłę, a samochód... Nie był tak ważny jak Esmeralda. On mógł ją poturbować fizycznie. jeśli jednak ona wpadnie w pułapkę Samuru lub Hiro cierpienie ciała będzie najlepszym co spotka tę kobietę.
- Jako renegat przyniesiesz na siebie zgubę. - powiedział wybijając się w powietrze. A jak! Nadał rozpęd przednimi łapami po czym odbił się tylnymi wykorzystując nienaturalną siłę. Takimi susami powinien ją dogonić bardzo szybko. Szczególnie, że różnica w odległości nie była znacząca. Czas reakcji drapieżnej bestii był bardzo dobry. Wiedział też, że długo w tej formie nie pozostanie i choć miał jeszcze parę asów w kieszeni wolał załatwić sprawę póki dominował fizycznie. Gdy będą w ludzkich formach będzie miała z nim jakiekolwiek szanse. Z wilkołakiem nie miała najmniejszych. Jeśli uda mu się ją dogonić ostatni skok zakończy się tuż przed nią gdy wielkie bydle spadnie na ziemię obracając się frontem ku niej i szarpiąc ziemię pazurami by wyhamować.
Akcja przenosi się tutaj
- Nie uciekniesz. - warknął gdy ta wdepnęła w gaz, a koła zaczęły z wizgiem obracać się w powietrzu. Nagle wyskoczyła z wozu. Do przewidzenia. Jednakże Vladislau liczył na resztki rozsądku i instynktu samozachowawczego ze strony Esmeraldy. Nie chciał jej krzywdzić, ale coraz usilniej zmuszała go do tego. Powiódł za nią wzrokiem napinając mięśnie.
- Odpuść, a nic Ci nie będzie! - ryknął gwałtownym ruchem wyrzucając auto w powietrze. Miało spaść przed Emeraldą zmuszając do zatrzymania lub uniku co by ją spowolniło. Siła hybrydy połączona z mocą wigoru dawały mu niesamowitą siłę, a samochód... Nie był tak ważny jak Esmeralda. On mógł ją poturbować fizycznie. jeśli jednak ona wpadnie w pułapkę Samuru lub Hiro cierpienie ciała będzie najlepszym co spotka tę kobietę.
- Jako renegat przyniesiesz na siebie zgubę. - powiedział wybijając się w powietrze. A jak! Nadał rozpęd przednimi łapami po czym odbił się tylnymi wykorzystując nienaturalną siłę. Takimi susami powinien ją dogonić bardzo szybko. Szczególnie, że różnica w odległości nie była znacząca. Czas reakcji drapieżnej bestii był bardzo dobry. Wiedział też, że długo w tej formie nie pozostanie i choć miał jeszcze parę asów w kieszeni wolał załatwić sprawę póki dominował fizycznie. Gdy będą w ludzkich formach będzie miała z nim jakiekolwiek szanse. Z wilkołakiem nie miała najmniejszych. Jeśli uda mu się ją dogonić ostatni skok zakończy się tuż przed nią gdy wielkie bydle spadnie na ziemię obracając się frontem ku niej i szarpiąc ziemię pazurami by wyhamować.
Akcja przenosi się tutaj
Similar topics
» Szkarłatna sypialnia - II piętro
» Purpurowa sypialnia - II piętro
» Sypialnia Elliot'a [Piętro]
» Sypialnia Eirin [Piętro]
» Sypialnia Fabio - piętro
» Purpurowa sypialnia - II piętro
» Sypialnia Elliot'a [Piętro]
» Sypialnia Eirin [Piętro]
» Sypialnia Fabio - piętro
Strona 1 z 1
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach
|
|