Laboratoria

Go down

Laboratoria Empty Laboratoria

Pisanie by Gość Sob Paź 01, 2016 11:59 am

Laboratoria

To pomieszczenia, do których wstęp mają jedynie „nietykalni” ale nawet nie wszyscy z nich mogą się tu dostać. Nie chodzi o żadną tajność czy ograniczone zaufanie, lecz przystosowania i kompetencje. Białe szeregi to naukowcy analizujący działanie całości projektów- do ich zadań należy pomoc w kierowaniu tym ukrytym przed oczami świata kombinatem. Kompleks znajdujący się pod posiadłością jest prawdopodobnie najlepiej wyposażonym ośrodkiem tego typu. Maszyneria, brak moralnych zakazów, restrykcji, problemów natury ekonomicznej i zupełna niezależność pozwalają kontynuować badania nad organizmami. Nie doszukasz się tutaj humanitaryzmu, racjonalnego korzystania z środków czy czasem nawet logiki. Przeprowadzane badania przekraczają ludzkie możliwości pojmowania, bowiem większość z tego co zostało tutaj stworzone jest kombinacją tradycyjnej wiedzy naukowej wspieranej unikalnymi możliwościami właściciela w dziedzinie modelowania i manipulacji tkanką organiczną. Początkowo tylko on jeden sprawował tu pieczę, jednak wraz z rozwojem i multiplikacją zadań potrzebował pomocników, którzy wyręczaliby go w czynnościach nie wymagających jego udziału. W ciągu ponad półwiecza udało mu się rozwinąć ośrodek i włączyć w jego działanie sługi przekształcając początkowo organizację omamionych wizją nieśmiertelności naukowców w dziwaczną pseudonaukową sektę, której członkowie spętani wolą wampira są bezgranicznie oddani.

Kwarantanna

Do środka prowadzi długi wręcz sterylnie czysty korytarz w powietrzu czuć środki dezynfekujące zupełnie jak w szpitalu. Kilka sprzątaczy raz za razem przeciera kafelki mopami nasączonymi bakteriobójczymi substancjami. Wszyscy z nich ubrani w hermetyczne, białe kombinezony, część z nich ciągnie za sobą stoliki na kółkach z odpowiednimi detergentami. Co jakiś czas migrują tędy „nietykalni”- jak pewnie widzisz niektórzy z nich paradują niemal półnadzy nie robiąc sobie niczego z przymusowej kwarantanny. Przed tobą metalowe wrota oznaczone czarno-żółtą taśmą na krawędziach. Nie znajdziesz tutaj ostrzegających symboli „biohazard”- to przecież tak oczywiste, że malowanie tego co krok nie miałoby sensu. Hydrauliczne wrota to drzwi śluzy. Wewnątrz czeka małe pomieszczenie z świeżymi, odkażonymi kombinezonami. Strażnik w masce tkwi przy dźwigni otwierającej kolejne wrota. No dalej, wskakuj w strój ochronny, chyba nie chcesz stracić skóry?  Wewnątrz znajduje się dwójka z spryskiwaczami niesionymi na plecach wyglądem przypominającymi miotacze płomieni. Oczyszczają z resztek substancji odkażających tych, którzy wracają z laboratoriów. Kolejne wrota. Drzwi otwierają się z sykiem dopiero teraz widać, że część z „nietykalnych przechodzi przez śluzę bez najmniejszego strachu pozbawieni jakiegokolwiek zabezpieczenia w postaci kombinezonów ochronnych. Drzwi zamykają się i wszystko poddawane jest procesowi odkażania. Najpierw komora wypełniana jest specjalnym gazem, potem pryskanie środkami. Część z odzianych na biało panien i kawalerów przechodzi przez śluzę tak często, że bawienie się z skafandrami znacznie ograniczałoby czas ich wydajnej pracy. Tak, nie wydaje ci się- zostali zmodyfikowani, ich ciała są w całości odporne na te niszczycielskie chemikalia. Kolejna dwójka ze spryskiwaczami, potem jeszcze jedne wrota, znów dwójka z osprzętem i kolejne pomieszczenie z kombinezonami. Wszystko po to by wyeliminować przedostanie się czegokolwiek poza obręb ośrodka badawczego.

Z śluzy przechodzi się do wielkiego holu łączącego wszystkie oddziały podziemnego kompleksu laboratoriów. Jednym z pierwszych pomieszczeń jest sala do której zjeżdża przemysłowa, wielka winda zaopatrując ośrodek w wszystko co potrzebne. Przy windzie czuwają uzbrojeni „nietykalni” ponieważ często, z góry prowadzone są tu żywe „prefabrykaty” – zwierzęta i ludzie. Naturalnie przyprowadzane są tu wbrew ich woli, olbrzymia metropolia umożliwia porywanie ludności bez obaw o konsekwencje, ponieważ wszystko mieści się w rocznej statystyce zaginięć. Zaraz przy sali znajduje się kolejna hala służąca dezynfekcji „prefabrykatów” co przypomina nieco proces jaki poddaje się więźniom. Potem umyte trafiają do klatek na kółkach, skąd przewożone przez „nietykalnych trafiają do reszty sal, według rozporządzeń.

Korytarze wydają się ciągnąć w nieskończoność, przypominając wnętrze szpitala. Przez przeszklone ściany i okna widać krzątających się „nietykalnych”. Jest ich tu cała masa- każdy z nich ma określone zadanie. Są „poskramiacze” wyposażeni w baty, broń długą i pastuchy elektryczne- pacyfikują najbardziej agresywne „prefabrykaty”. Są „skrybowie”- bez przerwy notujący coś i wymieniający się cyfrowymi dziennikami, stanowiąc wprost idealne archiwum, nieustannie aktualizując dane. Są „ochroniarze” – dobrze uzbrojeni, wytrenowani w sztuce zabijania- praktycznie nie robią niczego, ale kto wie, czy ich obecność w kompleksie nie odgrywa psychologicznej roli. Są „technicy”- naprawiający usterki, „inżynierzy” – wymyślający nowe urządzenia, „treserzy” i „opiekunowie” stworzeń, którzy zajmują się doglądaniem nowo powstałych istot, oraz wiele innych- wszyscy oznaczeni kolorami swoich jednostek. Wszyscy jak w idealnie zorganizowanym społeczeństwie mrówek, pracują, śpią i żyją w jednym miejscu dla dobra kolonii. Jedyny dźwięk jaki dobiega twoich uszu- zniekształcone przez maski przeciwgazowe wydechy „nietykalnych”. Perfekcyjny spokój, perfekcyjna harmonia wyznaczona tempem pracy. Zastanawiasz się pewnie gdzie jesteś- to blok na którym przeprowadza się mało skomplikowane operacje z użyciem kilku organizmów. Magazyn będący wielką chłodnią przechowuje rozmaite preparaty gotowe do użycia, nieopodal kilkanaście metrów dalej przez oszklone ściany widać kolejne sterylne pomieszczenie. Kolejna kwarantanna, na ścianie przypomnienie o wymogu sterylności. Ubrani w białe kombinezony naukowcy zajmują się tam badaniami DNA. Widać jak w skupieniu korzystają z najdroższych mikroskopów. Nie, uwierz, są tu bardziej zajmujące rzeczy, idź prosto. Masywne drzwi- wewnątrz klatki z stworzeniami przypominającymi niezwykle muskularne psy. Bez wątpienia są trzymane i trenowane na psy bojowe. Tak, to tutaj hodowane są pupile strzegące posiadłości. Kilka kroków i przez wąskie okienko widać jak „treserka” z batem i paralizatorem przytroczonym do pasa na biodrach uczy je jak się zachowywać. Zza jej maski dochodzą zupełnie inne odgłosy niż można oczekiwać. Dlaczego ta kobieta szczeka zamiast mówić? Pomyśl, jak inaczej i prościej dogadać się z bestiami jeśli mówi się innym językiem. Treserka ma zmienioną krtań i struny głosowe, dodatkowo zmodyfikowane ciało, organizm powiększony o psie geny umożliwiające lepszą adaptację do prowadzenia zajęć z „psami”. Bez obaw, to nadal w większym stopniu istota myśląca, spójrz tylko jak cierpliwie uczy kreatury rozszarpywania zdobyczy, by nakazać im w jednej chwili przestać i okazać posłuszeństwo. Tak, ten nieszczęśnik to pewnie jakiś bezdomny dzieciak zgarnięty z kanałów czy innego okropnego miejsca. Czasem może się wydawać, że kiedy osiągniesz dno, niżej spaść już nie można- jak widać to nie prawda, chodź dalej.

Ta część kompleksu poświęcona jest badaniom istot, których środowiskiem jest woda. „Nietykalni” z tego oddziału nie noszą masek przeciwgazowych, a tlenowe, z racji tego iż wiele czasu spędzają w wielkich basenach. Oceanarium, bo taka nazwa przyjęła się i jest powszechnie używana jest bardzo kosztownym i energożernym przedsięwzięciem. Filtracja zbiorników, nagrzewanie, czyszczenie- wszystko to kosztuje krocie, ale kiedy zobaczysz co w nich pływa, uznasz, że warto. Żadne miejsce na świecie nie oferuje możliwości przyglądania się syrenom, to gigantyczne akwarium- owszem. Pływają w ławicach, stworzone na wzór baśni- kobiety o rybich ogonach,  jeśli jednak spodziewasz się pięknych długich włosów i kolorowych jak tęcza ogonów, zawiedziesz się. Stworzone z myślą o organizmie nie mającym sobie równych w morzu- większość kompletnie łysa, wszystkie pokryte gumowatą, płową skórą opinającą smukłe ciała o małych piersiach. Wszystko by miały jak najbardziej opływowe ciała dające sobie radę z oporem wody. Na filmach jawią się wodnymi boginiami, jednak od tych nikt nie chciałby nawet krótkiego uścisku. Ich pazurzaste dłonie złączone pławną błoną, oczy-jednolicie czarne jak bryłki węgla i obojętne, patrzące niezmąconym spokojem rekina. Usta sine, lecz pełne i mięsiste- skrywają w sobie rzędy podobnych rekinom lub piraniom zębów. Za zredukowanymi do minimum uszami posiadają skrzela falujące jak falbanki wieczorowych sukni. Część z nich zamiast rybich ogonów posiada dolne partie ciała podobne do ośmiornic, te poruszają się jak torpedy, spinając, to rozluźniając sprężyste macki. Ich sylwetki upstrzone bliznami i ranami bowiem zupełnie nieprzewidzianie wykształciła się u nich rywalizacja objawiająca się zaciekłymi, choć rzadko groźnymi dla zdrowia walkami. Widzisz z jaką gracją pływają? Są piękne, nie sądzisz? Ah, tak, nie musisz. Przez grubą, pancerną szybę wygląda jakby były paczką najlepszych przyjaciółek. Ich skóra wydala z siebie toksyny, dlatego aby dać im jakieś zajęcie w porozumieniu z ich „opiekunami” postanowiono dać im do dyspozycji barwniki i igły. Potrafią całymi dniami wylegiwać się na wielkich, gładkich kamieniach tatuując się nawzajem. Barwnik rozpuszcza się im w skórze już po tygodniu, nie muszą się więc obawiać o to, że im się znudzi. Ta, która właśnie się uśmiecha z tatuażami na całej długości ciała to Calypso- ma dominujący charakter i najbardziej drapieżny charakter z nich wszystkich. Właśnie dlatego miała być obiektem wyjściowym do dalszych eksperymentów, jednak z powodu braku większych zastosowań porzucono badania nad „Projektem „Syrena”. Zaraz zacznie się karmienie- wpuszczą do zbiornika kogoś kogo zagryzą żywcem rozszarpując jego ciało jak stary materiał. Potem jak zwykle otrą usta czerwone od krwi, wierzchem dłoni uśmiechną się i zajmą sobą jakby nic się nie stało.

Kolejne pomieszczenia, szkło, biel i słabe światło. Mijane postaci, szmer ciężkich wydechów, życie rodzące się w klatkach, życie krojone na operacyjnych stołach, życie badane pod mikroskopami, życie trenowane do życia, życie przyzwyczajane do śmierci, życie bez życia. Egzystencja. Inkubatory, respiratory, kroplówki i elektrokardiogramy. Skalpele we krwi, kryształy probówek, karuzele wirówek, rurki, przewody, taktowanie prądu, cisza reaktora. Cud życia zaprowadzony do przemysłowego kombinatu na rzeź, na wieczne przejęcie w kajdany nauki. Żelazne kraty, przez które widać tylko obojętny wzrok nieświadomości. Eden… przeklęty ogród, zerwany owoc prawdy i wiedzy toczony czerwiem ciekawości. Śladem szkarłatnych rzek, których woda odbija się metaliczną czkawką, wśród błyszczących pni stojaków w świetle kwarcowych gwiazd, po porcelanowej ziemi, przez stalową trawę tnącą bose stopy, bez figowych listków udając, że niewinność nigdy nie została utracona. Spirala ścieżek, gęstwiny szkła, połacie metalu, zapach chemicznych kwiatów. Stworzenia, o kilku głowach, kobiety o kilku rękach, mężczyźni z kłami dzikich zwierząt. Ćwierkanie egzotycznych ptaków patrzących na świat wszystkowidzącym okiem, pióropusze zdobiące kostne szkielety, łuski wyścielające twarze, łopot przetrąconych skrzydeł i zastępy świętych o owiniętych gumą ciałach patrzących na rajskie życie przez pary okrągłych szkiełek. W końcu polana- a na niej jedna jedyna Róża otoczona kobiercem siedmiu drzew.


Laboratoria UQ6HF5z

Wysoko ponad głowami, patrzy beznamiętnie przed siebie- dziewczynka pośrodku wyrysowanych na posadzce, wypełnionych krwią znaków. Róża to hybryda- posiada cechy człowieka, wampira, rośliny i maszyny. Tak, twoje oczy cię nie mylą- dziecko posiada sploty kabli  i rur przytwierdzonych na stałe do kory mózgowej. Jej ciało ponakłuwane dziesiątkami igieł podłączonych do otaczających ją siedmiu kapsuł współpracuje także z maszynerią umieszczoną na suficie. Potężne przeszklone tuby skrywają w sobie ciała mężczyzn- ich długie włosy unoszą się w złocistym roztworze płożąc dookoła masek i rur tkwiących w ich przełykach. Śmiało podejdź bliżej, tak, nie musisz przecierać oczu – w tubach znajdują się kopie gospodarza domu, pogrążone w letargu, lecz nie pozbawione życia. Widzisz jak poruszają się delikatnie w komorach? Wydają się spać. Są karmieni specjalną mieszanką krwi pochodzącą z „chrzcielnic” w Katedrze Ciał. Klony podczepione są przewodami z mózgiem Róży. Stymulują jej zdolności telepatyczne przekraczające nawet wampirze wyobrażenia. Niezrozumiałe? Spójrz więc na całość jako super-zaawansowany komputer lub raczej sztuczną inteligencję zwaną „Różą”. Widzisz te pręty wystające spomiędzy pasm jej włosów? To ograniczniki jej mocy, aby jej „procesor” nie uległ uszkodzeniu od nadmiaru informacji. Jej zasięg działania obejmuje teren całej posiadłości. To ona, a nie rzesze kamer i czujników monitoruje włości gospodarza. Jest wyczulona na aktywność elektryczną, dzięki zwielokrotnieniu mocy wykryje czy to pojazd, robota, zwierzę a nawet człowieka po napięciu przekazywanemu między neuronami. Mówiąc krótko- ktokolwiek znajdzie się w pobliżu ulicy na której ma adres posiadłość, Róża będzie o tym wiedzieć- drzewo poznania dobra i… zła. Łodygi wyrastające z ciała dziewczyny to symbiont dostarczający jej odpowiednich składników potrzebnych jej mózgowi. Stworzony na bazie rośliny produkującej stymulujące enzymy o lekkim działaniu narkotycznym organizm- żywi się krwią wampirów, rozkłada ją i syntetyzuje w odpowiedni związek polepszający pracę całej tej „maszynerii”. Dziewczynka jest od tego uzależniona, próba wtargnięcia do jej umysłu kończy się najwymyślniejszymi wizjami. Żaden mózg nie przyswoi sobie takiego natłoku informacji. Nawet jeśli na ciebie patrzy, prawdopodobnie nawet cię nie widzi- jest pogrążona w dziwacznej katatonii nawiązując kontakt ze światem tylko poprzez komputer analizujący i przetwarzający jej emocje i myśli na cyfrowe dane. Dookoła krzątają się „nietykalni” sprawdzający prawidłowości odczytów aparatur. W praktyce cały system działa niemal automatycznie, czasem muszą jednak wyregulować ciśnienie, czy naprawić jakieś podzespoły. Czasem, któryś z klonów zaczyna odzyskiwać przytomność, należy wtedy niezwłocznie podać mu uspokajające środki, które pozwolą wpaść mu w głębszy sen.

Kolejne korytarze, kolejne śluzy syczące jak parowe lokomotywy z każdym rozwarciem się piekielnych wrót. Większe ilości strażników, przeszukiwanie, skanowanie ciała, czytnik zmiennego DNA identyczny jak przy wejściu do piwnic, kolejna kwarantanna. Wrota grube na kilka metrów, przesuwane po wielkich prowadnicach i umieszczane w ramach z potężnym łoskotem. To tutaj przeprowadzane są badania nad mikroorganizmami. Wszyscy nietykalni bez względu na przystosowania noszą grube kombinezony ochronne. Tak, przeczucie cię nie myli- tutaj przeprowadza się prawdopodobnie jedne z najniebezpieczniejszych eksperymentów i badań na planecie. Czarna ospa oficjalnie została powstrzymana a próbki wirusa zamknięte są w dwóch ośrodkach na świecie. Nie wiadomo ile jest laboratoriów, które również posiadają chorobę, wiadomym jest, że na pewno posiada ją także ta placówka. Wirusy, bakterie, najróżniejsze mutacje, najdziwniejsze geny- wszystko trzymane tu nie wiadomo nawet do jakich celów. To nad czym pracują tutejsi naukowcy jest czymś przekraczającym jakiekolwiek granice poznania. To tutaj w ściśle kontrolowanych warunkach trwają od samego początku powstania kompleksu prace nad panaceum na wszelkie choroby świata.
avatar

Gość
Gość



Powrót do góry Go down

Laboratoria Empty Re: Laboratoria

Pisanie by Gość Pią Sty 06, 2017 10:40 pm

Podniósł głowę obserwując włączenie się czerwonych lampek. Alarm?! Przełączył interkom słysząc raport zdany przez nietykalnego. Nie zdążył nawet wysłuchać go do końca, praca w kompleksie na moment zamarła, oczy zebranych skupiły się na wampirze, który marszowym forsownym krokiem pędził przez korytarze laboratoriów.

Tyle myśli kłębiło się w jego głowie, wpadł w końcu do pomieszczenia od razu odganiając tłoczących się przy aparaturze naukowców by samemu dopaść do puliptu. Awaria? – zapytał głośno obracając się do jednego z inżynierów już od kilku minut przeprowadzającego diagnostykę, ten jednak zaprzeczył wciąż przerzucając spojrzenie z czytników komputera na twarz wampira. Źrenice Septimusa rozszerzyły się, tęczówki przybrały gadzi, złoty kolor zwiastujący niezwyczajne poruszenie. Odbezpieczyć grodzie! Zespół medyczny na stanowisko! Warknął przyskakując do komory, która z sykiem wystrzeliła obłoki oparów. Siłą ramiona rozwarł wieko spoglądając na leżącą w środku postać czując lekkie drżenie rąk wciąż zaciśniętych na kołnierzach tuby.

Wyciągnął dłoń ku szyi, kciukiem gładząc chłodny, choć miękki policzek. Mimowolnie jego ściśnięte usta rozwarły się w niedowierzaniu,a z ust wypłynął długi jęzor z sykiem wyłapujący cząsteczki zapachu zaległego w komorze. Odwrócił się do noszących skafandry ochronne nietykalnych czując kły wydłużające się w geście niepohamowanej ekscytacji. Odwołajcie medyków… Ailla… wróciła. Zostawcie nas! – warknął a ciekawcy naukowcy raz za razem oglądali się za siebie wychodząc z sali by choć na chwilę móc na własne oczy być świadkami tego wydarzenia. Syk grodzi w końcu obwieścił iż wewnątrz zostali sami.

Tyle lat… Wiedział, że nie odpuści, nie zamykał jej tu bez powodu, wierzył, że kiedyś to nastąpi, ale tracił już nadzieję, być może nawet się z tym częściowo pogodził, mimo tego nadzieja… choć kocha swoje głupie dzieci, zawsze umiera ostatnia. Trzymał jej głowę gładząc po policzku a wiecznie niewzruszona twarz rozpromieniła się wyrazem niekontrolowanej radości.

Ailla… - mruknął wciąż słysząc pracę pomp tłoczących krew rurkami prosto do jej ciała. Ailla… już po wszystkim… witaj z powrotem.
avatar

Gość
Gość



Powrót do góry Go down

Laboratoria Empty Re: Laboratoria

Pisanie by Gość Sob Sty 07, 2017 1:09 am

Tasak jednym pewnym ruchem uciął ogłupionej kurze łeb, który potoczył się po blacie i z lekkim, nieprzyjemnym uderzeniem wturlał się do zlewu. Białowłosa kobieta, która zebrała płowe kosmyki w niestaranny warkocz, podniosła nagle głowę i wyjrzała na zewnątrz przez okno kuchni. Był środek lata, przyjemny, ciepły wiatr hulał po chacie dzięki otwartym na oścież oknom i drzwiom. Dzieci bawiły się gdzieś pod lasem, a mąż najprawdopodobniej próbował dobrze sprzedać cenną skórę wilka, którego wpadnięcie we wnyki hucznie wczoraj świętowali. Była w domu całkiem sama i miała uszykować rosół, ale na krótką chwilę coś rozproszyło jej myśli, jakby dziesiątki krzyczących głosów, z których żadnego nie rozpoznała. Ale po tym znowu była tylko cisza, niesiony przez wiatr zapach kwiecia i nagrzany od słońca kuchenny blat. Spuściła wzrok na resztki kury i rozszerzyła mocniej powieki. Ptak miał łeb, który właśnie podniósł sztywno i wykręcił go w jej stronę. Machinalnie spojrzała w stronę zlewu. Leżał w nim kurzy łeb. Po tym znów spłynęła spojrzeniem na kurę, która zdążyła już kilka razy wierzgnąć i okazać niezadowolenie w związku z sytuacją. To nic. Takie rzeczy, jak ta, też się tutaj zdarzały. Kobieta nawet bez ciężkiego westchnienia wzniosła tasak po raz kolejny i zadała śmiertelny raz, wprawiając blat w krótkie drżenie, ale łeb kury znikł, a ona ujrzała, że tasak z chirurgiczną precyzją oddzielił jej własny kciuk od reszty dłoni. Krew bryzgnęła na wszystkie strony – na ciepły blat, na biały parapet okna, na zlew z martwą kurzą głową w środku i na resztę martwego ciała zwierzęcia. Strach związany z nieoczekiwaną amputacją dotarł do mózgu szybciej niż ból. Białowłosa wrzasnęła jak ranione zwierze i odbiegła w tył, jak najdalej od morderczego, ostrego narzędzia z hukiem wpadając tyłem na stół. Strąciła z niego z trzaskiem kilka talerzy i bukiet, który zalał podłogę czystą wodą, na której dryfowały płatki poszarganych w locie kwiatów. Przytulała pulsującą bólem dłoń do piersi i patrzyła jak jucha brudzi jej śliczny biały fartuch, który ubierała na czas gotowania, jak pokrywa rdzawymi plamami jej prostą sukienkę, jak zlepia ze sobą koszmarnie włosy, które wymknęły się z warkocza. Patrzyła i próbowała schować tę obrzydliwą, już nie tak idealną część ciała, owiązując ją fartuchem jak kokonem, trzęsąc się na całym ciele. Zgarbiła się, czując jak krew ucieka jej z twarzy, przepływa w dół ciała i przenikając przez cienki materiał skapuje na podłogę, mieszając się częściowo z wodą z wazonu. Kobieta nabrała głębszego, świszczącego oddechu, czując jak ciemnieje jej przed oczami i podniosłą głowę, oczekując zobaczyć swoje stanowisko pracy z deską i wbitym z nią wielkim ostrzem obok którego leżała nieruchomo niewielka, ale ważna część jej ciała. Ale zamiast tego zobaczyła tylko jakąś obcą kobietę. Stała do niej tyłem, kompletnie niewzruszona tym miniaturowym chaosem, jaki spowodowała. Miała włosy białe jak śnieg, zebrane w luźny, niedbały warkocz, jej smukłe ciało okrywała zwiewna, chowająca jej kształty, prosta sukienka, przewiązana w pasie kuchennym fartuszkiem. Kobieta nucąc pod nosem obrywała martwą kurę z piór, odkładając je na bok na już pokaźną kupkę. Zranionej aż na chwilę zabrakło oddechu. Wpatrywała się zdumiona w swoja idealną kopię. A może to ona była kopią jej? Która była prawdziwa...? Pracująca wieśniaczka w pewnym momencie odkładając pióra wstrzymała dotychczasowe zajęcie i spojrzała swoimi dużymi, niewinnymi, błękitnymi oczami wprost na dotychczasową jedyną panią tego domu. Nie wydawała się tym spotkaniem tak przejęta jak jej towarzyszka - jej oblicze tchnęło wręcz serdecznością, nic jej nie przerażało, nawet fakt, że stoi za nią kobieta częściowo skąpana we krwi, przybrana w nieomal w całości zasłaniającą jej ciało czarną suknie, rozlewającą się na podłogę przytulnej kuchni jak lepka smoła. Nie przeszkadzało jej, że ta druga jest blada jak śmierć, że jej oczy wyglądały tak jakby składały się z jednej, wielkiej źrenicy a spomiędzy jej dyszących, spękanych warg dobrze widać było długie zęby, ostre jak u drapieżnego zwierzęcia. Przybrany w czerń pierwowzór wysunął okaleczoną, białą jak kreda dłoń spomiędzy lekko pozlepianych fałd czarnej sukni. Już nie krwawiło, na dodatek rana wyglądała na oczyszczoną, idealnie przygotowaną na odtworzenie tkanki. Rytuał się rozpoczął i białowłosa przybliżając dłoń do twarzy obserwowała jak najpierw podnoszą się cieniutkie siateczki nerwów i żył, tworząc coś na kształt wdzięcznego, ażurowego szkieletu kciuka. Potem w środku pod tą kuriozalną kopułą zaczęła się budować kość, zupełnie znikąd – na początku plastyczna jak modelina, ale z każdą sekundą coraz twardsza. Dookoła niej zaczęły rosnąc coraz większe wykwity, jakby pulsujące, krwisto-czerwone bąble, które zaczęły się ze sobą łączyć i tworzyć mięso, by wkrótce pokryć się bladą skórą i pozwolić jej na końcu stwardnieć do stopnia, w którym przeobraziła się w czarny, ostry szpon. Czarne oczy tuż po zakończeniu pokazu na nowo przeszyły na wskroś prostą wieśniaczkę.
- Kim jesteś? - odważyła się w końcu spytać głosem zupełnie niepodobnym do swojego. Głębokim, nęcącym; jak perła turlana po napiętym atłasie. Sykliwym przez zęby, których długie kolumny w katedrze jej ust musiał omijać oddech oraz dźwięki.
- Ailla - odparła tamta dla odmiany głosem dużo wdzięczniejszym. Kraśniała, jej policzki przypominały dobrze podpieczone skórki świeżego chleba, podczas gdy jej rozmówczyni nie znała widać innej barwy poza para skrajności. - A ty kim jesteś?
Kim była kobieta w czarnej sukni? Skoro Ailla stała tam, w prostym ubraniu, szykując się do gotowania rosołu i czekając na swoje pociechy i miłość swojego życia, to kim była ona? Chyba...
- Nikim - dokończyła własne myśli. Była nikim. Nikogo nie spodziewano się w swojej kuchni na czas obiadu. Nikogo się nie bano. Nikogo nie karano za potłuczone naczynia. Nikogo za nic nie karano. A skoro główny bohater był nikim, to należało zastąpić go kimś bardziej pasującym do tego miejsca. Kimś opalonym, serdecznym i dużo subtelniejszym. Ale Nikt nie zniknął. Nadal tutaj był, a ten świat za mały był na je dwie.

Chłopiec podobny do taty i rumiana dziewczynka podobna do mamy biegli właśnie wzdłuż ścieżki wprost do domku z bali. On miał zdarte kolano, a ona kolczyki z wiśni na uszach. Zbliżała się już pora obiadu – zaraz wróci tatko, mama zagrzeje zupę i będą mogły znowu wyjść i bawić się do wieczora przy strumieniu i karmić pijawki ślimakami. Wbiegły do domu, nie kłopocąc się z zamknięciem drzwi i w pośpiechu zostawiły trzewiki przy wejściu. Dziewczynka, przyzwyczajona do pomocy mamie, zszarpnęła z haka w holu swój słodki fartuszek i pobiegła za chłopcem do kuchni, w pospiechu wiążąc na plecach kokardę i przystając w drzwiach. W kuchni kawałki pokruszonej zastawy zdobiły podłogę jak odłamki kości, na blacie leżała martwa kura, ale to nie ona wylała z siebie litry krwi, którą szalony malarz chlustał po ścianach jak z wiadra. Jej gęste krople nadal urządzały na nich upiornie powolny wyścig ku podłodze śliskiej od wody i juchy. W powietrzu unosił się ciężki, słodki, niemal namacalnie gęsty, ohydny zapach śmierci. Ale mamie chyba nic nie było, w końcu stała cała i zdrowa na środku kuchni, w spływającej po ciele jak smoła czarnej sukni, wpatrująca się gdzieś w kąt, w którym leżał bezkształtny worek ubrany w sukienkę i fartuszek. Z tego worka też wystawało coś białego jak odłamki talerzy, ale tym razem to naprawdę były kości. Klatka żeber przebiła się przez płuca i skórę, i utworzyła coś na kształt upiornie odstających od ciała fiszbin, gotowych na to by opiąć na nich materiał i stworzyć dla właścicielki piękną i nietuzinkową, dopasowaną kreację. Taki widok mógł być możliwy tylko dzięki kunsztowi wygięcia pleców tak, by siedząca na ziemi postać miała głowę gdzieś na wysokości kości ogonowej – kręgosłup musiał być złamany co najmniej w dwóch miejscach. Kark najpewniej też – zagadką było to czy ofiara umarła zanim usłyszała chrupniecie kości, czy już wtedy była daleko stąd? Jej ramię było rozszarpane tak, jakby rwała je banda wściekłych psów desperacko próbująca jak najboleśniej dobrać się do miękkiej szyi. Ale mamie nic nie było, w końcu stała cala i zdrowa na środku kuchni, nieruchoma jak posąg. Pierwszy podszedł od niej chłopiec, miał może dziesięć lat – cały się trząsł, ale odważnie stawiał krok za krokiem, brocząc nagimi stopami w zmieszanych na podłodze płynach.
- Mamo? Mamo, co się stało? Kiedy będzie obiad?
Chwycił jej zimną, martwą dłoń w swoją ciepłą i zacisnął palce, chcąc ją obudzić z transu. Nie poznawał jej oczu, były czarne jak najstraszliwsza noc, budziły strach, nawet kiedy ich właścicielka patrzyła w inną stronę.
- Mamo? Boje się. Jesteś jakaś dziwna.
Kolejna próba. Tym razem przez jego głos przebił się tłumiony szloch. Widział worek z kośćmi w kacie kuchni i jego też poznawał. Stojąca przy jego boku Pani w czarnej sukni ledwie lekko rozchyliła powieki i jasnym się okazało, że patrzyła na niego cały ten czas - bez miłości czy współczucia. Ugięła kolana i kucnęła obok niego, żeby zrównać z nim spojrzenia i chwytając jego dłoń. Wtedy chłopiec zrozumiał, że nie wyrwie jej już nigdy.
- Nie jesteś moim synem – odparła głucho Pani w czarnej sukni.
Tym razem krew wyleciała również oknem.

Skóra wilka sprzedała się dobrze, kupił ją jakiś dziwny jegomość, którego nie poznawał. To był pewnie ktoś z Dużego Świata, którego wszyscy się obawiali. Wysoki był, ubrany jak wielkomiejski przyjezdny, a oczy miał złote jak zawartość jego sakiewki. Ale nie ważne to! Ważne, że kupił i hojnie zapłacił. I kazał pozdrowić żonę i dzieci. Myśliwy zadowolony i lekko pijany szczęściem szedł podrzucając swoją sakiewkę i zbliżając się do swojego domu. Jego wrota były czule otwarte, jak zawsze o tej porze roku, wypełniając dom najpierw zapachem nagrzanej ziemi, a później orzeźwiającą bryzą ciepłej nocy. Tym razem był jednak pokryty odorem rdzy i strachu. Już od samego wejścia. Zwiotczałe, nieruchome ciałko syna leżało w tym samym pokoju co matki, ale córka zdążyła zbiec do holu i tam wyglądała tak, jakby potknęła się i tak zasnęła, ale sen zapewniało jej nie tyle uderzenie w głowę, co ślad pazurów na malutkich plecach – zrobiło je coś, co sięgnęło wgłąb jej ciała i wyciągnęło kręgosłup tak daleko, że wraz z żebrami wyglądał jak siedzący na dziewczynce, dziwnych kształtów, prehistoryczny krab. Z dziećmi zabawa była wskazana, ale mąż miał skonać szybko, jako ostatni, trzymający ją tutaj bastion. Bastion, który znieruchomiały w holu, wciąż w jednym bucie poczuł od tyłu chłodne, umazane czymś ciepłym dłonie na swoich policzkach, które ścisnęły jego głowę jak imadło, nie pozwalając mu nawet jej obrócić. Nie chciała się z nim bawić, stanowczo za dużo czasu mu poświęciła.
- Trzeba było pochować mnie twarzą do ziemi – szepnęła wprost do jego ucha.

Tyle krwi, Jakby nigdy nie było dookoła niej i w niej tyle krwi, co teraz. Czuła ja całą sobą, bardziej namacalnie niż kiedykolwiek. Czuła jak wypełnia jej żyły, pompując je jak sflaczały materac. Już nieomal zapomniała jakie to uczucie. Nigdy nie można się było poczuć żywym bardziej niż w otoczeniu śmierci. Świat ginął za mgłą. Kiedy ciężkie ciało myśliwego wraz z szeleszczącym pieniędzmi meszkiem gruchnęło o podłogę, wszystko stało się przerysowane, pastelowe, wkrótce zacierały się granice przedmiotów i pejzaży, jakby pastele, z których je namalowano zaczynały przemakać. Nie padał deszcz i nie było chmur, ale niebo pociemniało i zalało wyżerającym kolory płaszczem wszystko, czego dotknęło, mknąc jak potop od horyzontu wprost do stojącej przed chatką z bali wampirzycy. Czerń gniotła kwiecie, budynki i trawę, szukając ujścia w biało-czarnej postaci, a kiedy w końcu jej sięgnęła, wprost wdarła się w jej w usta.


Wampirzyca wierzgnęła nagle mocno, głęboko, aż za głęboko nabierając powietrza i wykrzywiając plecy w łuk. To mogło skończyć się tylko w jeden sposób: Zaniosła się dławiącym kaszlem, czując, że przez niemożliwie ściśnięte gardło nie chce przejść nawet łyk powietrza, a teraz nie chce przejść nawet kaszel. To było jak droga bez wyjścia, bo im bardziej chciała kaszleć, tym więcej powietrza potrzebowała, a one spotykały się w przełyku i jak prawdziwi dżentelmeni, przepuszczali siebie nawzajem w tym samym momencie i żaden z nich nie chciał wejść pierwszy. Dusiła się, ale nie ze strachu, ale z szoku i skoku adrenaliny w ciele jeszcze wątlejszym, niż podejrzewała. Witaminy nie były tym samym, co ruch, jej mięśnie w dużym stopniu zanikły, bolało ją absolutnie wszystko, od nienaturalnie szczupłych ud poczynając nawet na zaciśniętych powiekach kończąc. Czuła jak usta dotychczas nieruchome przez miesiące, nagle nakłonione do gięcia się przy łapczywych próbach nabrania powietrza pękają jak kruszone lustro i rozlewając cenną krew na jej podbródku. Kojąco znajomy głos i dotyk mężczyzny pomagał – ale umysłowi, a nie ciału. To nadal zachowywało się tak, jakby chciało naraz wielu różnych rzeczy. Oddychać, oczyścić gardło z dziwnego, zastałego w nim, gęstego śluzu, zwymiotować, napić się, położyć na czymś wygodniejszym, okryć czymś zmarznięte ciało, stanąć o własnych siłach. Na dodatek wszystkie bodźce uderzały w nią ze zdwojoną siłą – najbardziej w oczy. Kiedy tylko rozwarła powieki nawet niklutkie światło sprawiło, że warknęła, zacisnęła je na powrót i złapała tak, jakby zamierzała wcisnąć je w czaszkę dołami dłoni.
- ...z powrotem... - szepnęła urwanie. Jednak nieco powietrza przecisnęło się za plecami kaszlu i pozwolił odtlenić umysł i przynajmniej powtórzyć ostatnie zasłyszane słowa.
No tak, witamy w domu. Oto cud narodzin, już drugich dla jednego życia.
avatar

Gość
Gość



Powrót do góry Go down

Laboratoria Empty Re: Laboratoria

Pisanie by Gość Sob Sty 07, 2017 1:33 pm

Pigment w jego tęczówkach rozlewał się od samego centrum okalającego czarną przestrzeń źrenic, aż po sam wewnętrzny brzeg  białka okalającego kolorowy środek. Każda kropla złota wykwitała jak eksplozja plazmy wyrzucanej z impetem z słonecznej korony. Jego spojrzenie chłonęło każdą chwilę widząc rachityczne ruchy kobiety nasycając ciało dawno już zapomnianą energią buzujących emocji, których organizm starego wampira zdawałoby się, już nie pamiętał.

Jego twarz, zwykle podobna w swym stoickim, wręcz nienaturalnie sztywnym wyrazie do grobowego pomnika, kontrolowana nieludzką wolą do wiecznej powściągliwości teraz zmieniała się jak zakwitająca róża. Tak, jak ściśnięte przez zimno płatki rozwierały się szeroko pod silnymi promieniami słońca, tak jego zastygłe mięśnie budziły się do życia, a wraz z nimi nieuświadomiony, uśpiony głos, tak skwapliwie chowany przed światem. Ailla się zbudziła. To tylko wystarczało, to jedno  niespodziewane wydarzenie, by całkowicie zapomniał o wszystkich konwenansach wiążących go łańcuchami własnoręcznie wykutych oków. Splecionych z tajemnic, związanych z sekretów, złączonych z gniewu i hartowanych w najgorętszej, nieludzkiej wściekłości temperowanej arktycznym chłodem zasad, tradycji i iluzji obyczajów, sprawiających, że choć na pierwszy rzut oka przypominał jeszcze człowieka. Teraz w jednej chwili zapomniał o tym wszystkim, jakby nigdy nie istniało. Nie odrzucił - bo to wskazywałoby na świadomą wewnętrzną walkę. Wraz z skurczami zastałych mięśni śnieżnowłosej, jego jaźń odcięła się od ciała dając działać naturze starszej od samego człowieczego rodu. Wielkie, twarde zęby rozsunęły trzeszczące kości, napinając dziąsła jak nadęty wiatrem żagiel. Twarzoczaszka chrupnęła rozciągając falę zgrubień i zrogowaceń  pełznących pod skórą jak grzbiety górskich masywów. Coraz to bardziej piętrzyły się ku łukom brwiowym, z których poczęły wypiętrzać się potężne, wygięte w tył rogi. Podobne do noży kły oblizane długim jaszczurzym jęzorem lśniły odbijając światło jarzeniowych lamp rzucających na krwiopijcę trupio bladą, prosektoryjną łunę. W tym środowisku, jego gadzie ślepia zdawały się wręcz ostro świecić, emitując blask podobny płonącym świecom. Nawet skostniała, dotychczas nieruchoma klatka  piersiowa poruszyła się zasysając do płuc haust powietrza podobnie do kowalskiego miechu, rytmicznie do uderzeń mocnego serca. Smok kolejny raz budził się do życia.

Wyglądała jak śpiąca królewna wyrwana z letargu dzięki pocałunkowi księcia, jednak zastanej sytuacji daleko było do baśniowego pierwowzoru. Ten przypominał bowiem bardziej makabryczną odmianę Pięknej i Bestii, albo tradycyjnej klechdy o księżniczce więzionej przez smoka. Sztuczne światło lamp wyraźnie raziło jej delikatne, odwykłe od niego oczy kobiety. Pochylił się więc nad otwartą komorą tworząc własnym ciałem cień opadający na jej sylwetkę. Tkwił tak jak rozpięty w rogu ściany pająk czekając na kolejne ruchy niemrawo poruszającej się ofiary. Odmiennie jednak od jadowitego sieciarza nie patrzył na jej przebudzenie z nadzieją na żer. W istocie obserwował swój żywy skarb, uśmiechając się i przeczesując białe pukle włosów gładkie jak drogie sukno.

Imię wampirzycy powtarzane w myślach jak mantra, kołysało troskliwie pazurzastą dłonią. Tyle lat… na ciebie czekałem - cichy pomruk odbił się ledwo zauważalnym echem skupionym w metalowej puszce głosem pełnym tęsknoty. Zamknął ją dla jej dobra, dla dobra ich wszystkich nie mogących nigdy spojrzeć prosto w tarczę dziennej gwiazdy. Uwięził z nią przyszłość wszystkich pobratymców, braci i sióstr nocy. Jedni widzieliby w tym bezgraniczną samolubność, ale on wiedział, że nie może pozwolić sobie na błąd. Nie mógł zaryzykować licząc jedynie na los i jego kapryśną wolę. Chciał mieć pewność i wierzył, że któregoś dnia ta kontrowersyjna decyzja opłaci się wszystkim w dwójnasób. Miał rację… ale teraz mógł jej o tym opowiedzieć własnymi ustami. Wsunął się głębiej składając na jej zimnym czole swe spierzchnięte wargi. Już dobrze… wszystko będzie dobrze… jesteś bezpieczna… Szept pana tego diabelskiego przybytku miał dodać jej otuchy. Wciąż taka krucha, chuda i koścista stanowiła ledwie ulotny cień dawnej siebie. Było mu jej żal, musiała przez to wszystko przejść sama, choć zawsze był obok, dzielony tylko kilkucentymetrową warstwą lodowatego metalu czarnego sarkofagu. Wszyscy inni byli do zastąpienia, ona jednak była prawdziwie bezcenna.

Sięgnął szponem do swego nadgarstka rozpruwając sine żyły i bryzgając do wnętrza komory krwią skierował przegub do jej ust. Pij… pij ile tylko potrzebujesz. Niecodzienność zachowania i postawy zdziwiłaby wszystkich mieszkających pod jego dachem, nikt nigdy nie widział go tak ludzkiego i czułego, niepodobnego do samego siebie. Rozsunął lekko jej szczęki pozwalając by krew spływała po bladym języku wprost do trzewi swej wybranki. Nie była nawet jego żoną, ale traktował ją z czcią godną bogini dającej nadzieję i życie. Czy zamykając ją dopuścił się aktu świętokradztwa? Być może, teraz jednak nie rozpamiętywał swej decyzji, wiedział, że tak należało postąpić, a teraz miał na to niezbity dowód. Położył rękę na jej gładkiej, mlecznej piersi wnikając wnętrzem pod warstwę jej cienkiej skóry obejmując słabo bijące serce, kierując odżywczą posokę wprost do jej krwiobiegu i czekał.

Gdyby tylko wiedziała, że nie było innego wyjścia, ufał, że wkrótce zrozumie i mu wybaczy. Mogły mijać całe lata, ale determinacja, z jaką wyznaczał sobie cel nie mogła być zagłuszona nawet przez cień sympatii.

Przed oczami stanęła mu jej postać, tak jak przed laty, cicha i tajemnicza, pełna jednak wewnętrznej siły, której potrafił zaufać jak nikomu innemu. Siły, która ugruntowywała przeczucie, że to właśnie Ailla jest odpowiednią osobą, której można pozostawić swoje sekrety nietknięte i bezpieczne. Zamiast pancernych pokryw, alabastrowa cera, zamiast solidnego zamka, jej miękkie chłodne usta, zamiast szyfru jedno jej spojrzenie, dzięki któremu wiedział, że oboje rozumieją powagę sytuacji. Była jego i nawet śmierć nie mogła wydrzeć wampirzycy z jego zachłannych objęć. Wyciągając igły z jej ciała odseparowywał ją od systemów podtrzymujących krążenie krwi, odłączał je jak wtyczki karmiące przez lata jego kobietę, kiedy on bez ustanku pracował by oszukać nieprzejednaną Fortunę. Nie były to lata próżne, nie było ani jednego dnia lenistwa oddzielającego go od obranej raz ścieżki. Dla innych mógł być tylko pozostawionym samemu sobie ekscentrykiem ignorujacym cały świat wokół, ale naprawdę, to inni pozostawali w stanie błogiej ignorancji nie przeczuwając nieuchronnie zbliżającej się chwili rezurekcji.

Ailla, jego klejnot. Charakter potrafiący znieść i zaakceptować każde jego dziwactwo, których nikt inny nie byłby w stanie zrozumieć. Jego wampirzyca, jego duma, matka jego syna. Opuścił głowę obrzucając jej obojczyki pasmami ciemnych włosów by skraść pocałunek prosto z jej krwawiącego lica. Smak jej krwi uderzył go jak piorun rozsadzający każdą komórkę wypaczonego rodową klątwą i błogosławieństwem ciała. Żar oplatający kości i wdzierający się do samego szpiku ukłuciem żądzy i uwielbienia. Nawet teraz powstrzymał się by dzika, na poły zwierzęca natura nie zbrukała jej swą pośpieszną lubieżnością. Drżał przyklękając u jej smukłych nóg nie mogąc przejść nad aromatem jej szkarłatnej vitae obojętnie, tak bardzo chciał ją przytulić, wziąć na ramiona i pokazać co przegapiła. Pochwalić się czego dla nich dokonał, chciał widzieć jej wzrok kiedy ujrzy go po raz pierwszy… to przecież z jej łona wyłonił się klucz do wszystkiego co było mu drogie. Teraz jednak zdawał się skupiać jedynie na tym, by było jej wygodnie, ciepło i bezpiecznie.  Odsunął się od jej słodkich, ciemnych warg oblewając buzię skrami swego ognistego spojrzenia. Skupił się czując jak kolejne mililitry krwi wpływają do jej sylwetki odbudowując siły nadwątlone przez czas stagnacji. Po raz pierwszy od lat czuł się prawdziwie szczęśliwy, bez względu na wszystkie okoliczności, z którymi mierzył się każdego dnia i nocy nieprzerwanego znoju. Pełnego pogardy i pragnienia zemsty, pełnego nadziei na lepsze jutro. Jego lepsze jutro zaczynało się właśnie dzisiaj.
avatar

Gość
Gość



Powrót do góry Go down

Laboratoria Empty Re: Laboratoria

Pisanie by Gość Sob Sty 07, 2017 3:03 pm

Czuła się jak wielki umysł, który jak dotąd mógł podróżować gdzie chciał, zwiedzać krainy zbudowane na logice albo plujące jej w twarz, mógł patrzeć na Prawdę albo karmić się Kłamstwem do woli, mógł kreować wszystko wedle swojej woli i giąć karki tych, którzy się temu nie poddali. Ale wtedy stało się jasne, że najtwardszym karkiem był jej własny i kiedy ten w końcu chrupnął, kiedy obmyła podłogę domku z bali krwią i mogła wreszcie wszystko, ten świat zaczął się walić na jej oczach. Zupełnie jak świadomy sen, który ze strachu przed nowymi porządkami zdecydował się popełnić samobójstwo i na koniec zabrać ja ze sobą. Nie, nie zabrać. Wypchnąć ją daleko, daleko poza swoje dawne granice, aż do Wielkiego Świata. Aż do Przytomności, w ramiona wielkomiejskiego mężczyzny, który kupił skórę zabitego wilka i naprawdę sowicie za nią zapłacił. Wypchnął ją, wielką i zdeterminowaną, i na nowo upchnął w małym, koszmarnie słabym ciele. I była przekonana, że ta siła roztrzaska to ciało i po prostu umrze, bo w tym świecie umysł nie mógł istnieć sam. Że zaraz jej czaszka eksploduje podobnie jak oczy, jak zetrze swoje długie kły aż do krwawiących dziąseł i długimi pazurami, nieomal szponami, zacznie zrywać z siebie koszmarnie opinającą się na niej skórę. Ale wbrew tej panice i histerii nic się nie działo; jej skóra była sprężysta, czaszka się nie nadmuchiwała, oczy wcale nie wychodziły z orbit i nie napierały na dłonie, które desperacko starały się zatrzymać je w oczodołach. Światło już jej nie atakowało, podobnie jak nadmiar dźwięków – było cicho, wbrew temu co myślała na początku, bo dopiero teraz dotarło do niej, że ta nieboska kakofonia sprzed kilku wieczności to tylko szum jej własnej krwi w uszach i tętno wystraszonego serca. Tak naprawdę było bardzo, bardzo cicho, zupełnie jakby znowu była sama. Ale dobrze wiedziała, że nie była. Powoli, czując jak całe jej ręce drżą od wysiłku wynikłego jedynie z podnoszenia ich, oderwała je od oczu i przesunęła w wyżej, palce po kostki zatapiając w chłodnych, gładkich włosach. Przez cienką membranę powiek nie przebijało się już złowrogie światło bzyczących wściekle jarzeniówek, więc rozchyliła je do połowy, spoglądając na wiszącego nad nią potwora spod gęstego dachu białych rzęs. Tyle lat czekał... Ten potwór. Zbliżył się, pochylił na nią, potraktował skórę na jej czole ciepłem, którym nie cieszyła się już od naprawdę długiego czasu. Jej chłodna skóra wessała temperaturę jak wygłodniała bestia, aż nic z niej nie zostało. Ale pomogło. Wątłe ręce wystrzeliły w górę, korzystając z tego, że drapieżnik był na ich wyciągnięcie i jak u topielca chwyciły się jego koszuli na plecach. Gardło miała tak wyschnięte, że te dwa słowa, które odważyła się powiedzieć wcześniej, nieomal nie porwały jej skóry na gardle i nie zalały przełyku jej własną krwią – taki akt autokanibalizmu nie miał najmniejszego sensu. Nawet jeśli potrzebowała krwi i to mocniej niż kiedykolwiek. Czuła na sobie zimne łapy śmierci, więc lgnęła do ciepła drugiego ciała, przyciągając je do siebie – bardziej sugestią niż faktyczną siłą. Blisko, najbliżej jak się da – prawie jakby chciała wniknąć w tego potwora. Oderwała dłoń od koszuli i sięgnęła wyżej, muskając palcami szorstkiej faktury wystającej z czaszki narośli do złudzenia przypominającej czarci róg. Spłynęła wzdłuż niej dłonią, którą zatrzymała na dużo gładszym policzku. Nic nie mogła powiedzieć, ale każdy ruch, nawet jeśli wydawał się chaotyczny i realizowany z porywów szybko gasnących pomysłów i emocji, był tak naprawdę próbą zastąpienia słów. Dotyk był lepszy, tak wyraźny, że nie pozostawał miejsca na niezrozumienie czy nieporozumienie. Była bezpieczna. W laboratorium Anioła Śmierci, w piwnicach szalonego naukowca gdzieś pośrodku pełnego nieświadomych istot miasta na małej planecie, którą za pięć miliardów lat pochłonie rozrastająca się gwiazda. Tak, była bezpieczna. Prawdopodobnie najbezpieczniejsza na świecie. I mogła znów na nowo smakować życia – a smakowało ono gorącem, smakowało jak płynna ekscytacja, jak złote oczy świecące jak płomyki świec, jak setki, tysiące lat egzystencji, jak kurz na starych, pięknych meblach i misternie rzeźbionych żyrandolach, jak zaufanie i przywiązanie. Smakowała jak gorąca krew, która zalała jej usta, nieomal całkowicie zatrzymując jej oddech. Chwyciła oburącz podaną dłoń i wgryzła się w nią wygłodniale, spinając nieomal każdy mięsień w jej skórze. Musiało Go boleć – oczywiście, że musiało, skoro wbiła w niego chyba wszystkie zęby jakie miała. Dopiero po nich skórę łaskotał jej miękki, zimny język, który pieścił tylko dlatego, by drażnić świeżą ranę i otwierać ją coraz mocniej, by dała więcej Życia. Jeszcze więcej. Nie piła staranie – rubinowa, gęsta ciecz ściekała jej po brodzie, kapała na dekolt, zalewała powolutku drugą dłoń Pana tego miejsca, która zatopiona niemal po przegub w drobniejszym ciele pomagała sercu, tłukącemu się jak ptak w klatce, uspokoić się i zacząć poważnie traktować swoją ważną rolę w całym organizmie. Kobieta rozlewała więc tą krew, taka cenną, pozwalała jej łaskotać skórę, pozwalała nadawać ruchom płynności, na powrót tej niecodziennej gracji. Podniosła nogi, powoli, niespiesznie i oplotła przyciągniętego mężczyznę nogami pasie, uda zaczepiając o jego biodra, zupełnie jakby próbowała w tej dziwnej pozycji dosiąść go i ujeździć. Spoglądała na Septimusa znad jego stopniowo coraz mocniej rozszarpywanej ręki, płótno jej białych lic zabarwiła kontrastująca, pełna soczystości koloru krew; oczy również zaczynały nabierać życia, czerń nie była mętna, jakby okryta satyną, ale wreszcie śliska, jakby z lekka wilgotna, połyskująca. Wampirzyca cofnęła kły i odsunęła się od posiłku, od czułej dłoni, która gładziła ją, która o nią dbała, która cierpliwie znosiła ataki histerii i czekała, aż ciało ogarnie spokój związany z powrotem do domu. Spojrzała na wielką, pełna śladów po zębach ranę i jeszcze raz z namaszczeniem przejechała po niej różowym ochłapem języka, a z dna jej gardzieli wydostał się głęboki, pełen zachwytu pomruk. Odsunęła rękę wampira na bok, łagodnie jak na bestię, która jeszcze przed chwilą trzymała ją za imadło i była gotowa urwać, jeśli by ją odsunięto. Ręka spoczęła na boku zimnego sarkofagu, a jego niedoszła mieszkanka podniosła tułów, opierając się od tyłu na jednym przedramieniu. Każdy jej ruch przypominał polowanie, jakby całe życie się zaczajała, jakby łowy nigdy się nie kończyły, a ataki były tylko krótkimi przerwami w ogarniającym otaczających ludzi przeczuciu ciągłej niepewności i niebezpieczeństwa. Jej wątła ręka wystrzeliła w kierunku diabła i schwyciła go za kark – czule, z miłością, bez użycia pazurów, których ostre końce drażniły go tuż za uchem. Przyciągnęła go bliżej siebie i ostentacyjnie wgryzła się w jego usta, nakryła je swoimi i cała przesunęła się niżej, przylegając go nieco całym ciałem. Była niecierpliwa, popędliwa; całowała go gorąco, raptownie, nie dając mu nabrać powietrza, a co dopiero dojść do głosu. Zapalczywie szarpała drugą ręką materiał ubrań na jego ramieniu, aż do jej uszu nie dotarł wyczekiwany odgłos drących się nitek. Jej język z odżywieniem szukał bardziej giętkiego, dłuższego i niemal gadziego odpowiednika we wnętrzu ust mężczyzny, przepuszczał pozbawioną zahamowań, dziką ekspansję na obce tereny, nie czując ani krztyny strachu przed wielkimi kłami. Tak jak ciało nie bało się ostrych rogów, pazurzastych łap, napiętych ramion, ani nieporównywalnie większej siły, czyhającej w pochylającym się nad sarkofagiem ciele.
avatar

Gość
Gość



Powrót do góry Go down

Laboratoria Empty Re: Laboratoria

Pisanie by Gość Nie Sty 08, 2017 1:28 pm

Kły wgryzły się jego przedramię szarpiąc nie tylko rozerwane naczynia krwionośne ale mięśnie, tak że czuł końce jej zębów skrobiące po powierzchni kości, tak jak gdyby został zaatakowany przez wygłodniałego psa. Zacisnął szczęki, które z chrupotem starły ze sobą rzędy zębisk, bolało go, ale nie było to niczym czego by nie zdzierżył, w istocie nawet mu to odpowiadało, tak przynajmniej czuł kiełkującą w jej osowiałym ciele energię. Dmuknął bardziej ogrzanym oddechem pozwalając jej chłonąć posokę, która miała dodawać jej sił i nie przeliczył się bo już po chwili ścisnęła go udami w iście zapaśniczym stylu nie chcąc zapewne stracić źródła życiodajnej mocy.

Widząc jak krew spływa po jej bladym, nagim ciele uśmiechnął się wyraźniej rozbawiony. Trwoga o jej los ustępowała poczuciu, że to co najgorsze właśnie mijało i od teraz będzie już tylko lepiej. Rana na przegubnie wyglądała fatalnie, rozwarł więc zęby czując ustępujący z krawiącej wyrwy jej łakomy język wydając z siebie pomruk ni to bólu ni ukontentowania, że skończyła swój posiłek. Teraz mógł się opatrzyć, w ciągu jednej chwili strzaskane mięśnie i zerwane żyły splotły się na powrót, a resztki krwi cofnęły po skórze wpełzając do zamykającego się układu krwionośnego. Poruszał palcami w powietrzu nie czując nawet śladu po dawnych obrażeniach.

Wampirzyca czuła się lepiej, nic dziwnego, odżywcza posoka potrafiła działać cuda, widać miła już dość energii by rzucić się ku jego ustom wciągając go wgłąb sarkofagu. Prujące się na jego ciele odzienie było najlepszym dowodem, że regeneracja kobiety dobiegała do końca. Nie chciał jej przemęczać, a może to instynkt wywołał kolejną falę przemian w jego ciele. Z pleców wystrzeliły kostne wypustki drące materiał na strzępy jak drzagi siękące okrętowe żagle pod napotem sztormowego wiatru. Po chwili kości wróciły na swe miejsce zostawiając łachmany zsuwające się po jego lędźwiąch i opadające bez ładu na biodra. Przycisnął ją swym nagim torsem wymieniając żarliwy pocałunek i wsuwając długi smoczy jęzor prosto do jej ust bawiąc się rozdwojonym końcem z jej zębami i podniebieniem.

Wsunął ramiona pod jej barki, unosząc jej kruche ciało i wjeżdżając głębiej do komory łapczywie badając każdy centymetr jej pleców wodząc pazurzastą dłonią po linii kręgosłupa na pośladek by zamaszystym ruchem zedrzeć z bioder swe spodnie. Guzik wystrzelił w bok turlając się z brzękiem po metalowym wnętrzu tuby…

Gdzieś za pancernymi drzwiami mały tłum wpatrywał się w ekran monitoringu obeserwując poczyniania pana domu z jego oblubienicą. Jeden z nietykalnych uzmysławiajac sobie, że dłuższa atencja nie jest już konieczna wyłączył odbiornik zapewniając parze chwilę intymności. Nietykalni wrócili do swych prac rozchodząc się po salach. Co było dalej? To już nie wasza sprawa…
avatar

Gość
Gość



Powrót do góry Go down

Laboratoria Empty Re: Laboratoria

Pisanie by Gość Sob Sty 14, 2017 6:20 pm

Dźwięki które słyszała odbijały się wewnątrz jej czaszki jak w odmętach dawno wyschniętej i zarośniętej bluszczem studni – zderzały się z każdą zaklętą w kamień myślą i przenikały przez ciało, by zaraz wrócić; dużo, dużo głośniejsze.
„Mam ci sporo do powiedzenia.”
To mówiły te dźwięki, mrukliwym, wibrującym, męskim tembrem, o którym pamięć była pokryta tak wielką warstwą kurzu, że wydawał się niemal obcy. To przykre wrażenie miało jednak zniknąć dzięki pieszczotom dłoni, powrotowi do długich pogawędek o wszystkich tajemnicach wszechświata i zagłębieniu się w chorym umyśle, który porwał ją już dawno temu, za cenę biorąc zatarcie wszelkich śladów, które pomogłyby wampirzycy na nowo natrafić na dawną ścieżkę życia.
Ona też miała mężczyźnie wiele do powiedzenia. Nawet jeśli to wszystko miało być tylko pomrukami śpiącego.

Białowłosa przymknęła powieki, oddychając głęboko i dając sobie chwilę czasu na odpoczynek i uspokojenie serca, które tłukło się w klatce żeber jak zdziczałe zwierze nie nawykłe do wypełniania poleceń. Omdlewającymi ruchami raz po raz coraz głębiej zatapiała palce w ciemnych włosach, końcami palców masując skórę kochanka, którego głowa oparta była o jej nagi dekolt. Wyczerpany organizm z ulgą przyjmował zakończenie ekscesów, wciąż karmiąc się jednak przyjemnością, która wypełniała żyły i rozgrzewała myśli.
Też miała mu coś do powiedzenia, ale nie miał to być słodki, kochany szczebiot mruczący coś o miłości i oddaniu – nie potrzebował tego. Mógł to odnaleźć w przymkniętych do połowy, czarnych oczach, w gładzących jego skórę dłoniach, czy wszystkich ruchach, które przynajmniej na razie nie pozwalały mu się odsunąć na odległość większą niż jej wyprostowana ręka. Nie, miała mu do powiedzenia coś strasznego. Coś, o czym nie zapomniała, co uderzyło w nią od pierwszej próby złapania oddechu, co jako jedyne przebiło się przez pozbawiony skrupułów instynkt przetrwania, co było jedyną drugą równie potężną siłą. Instynkt macierzyński.
Wampirzyca zacisnęła mocniej czarne wargi, czując jak tym razem drżenie pochodzące z wnętrza nie jest już objawem przyjemności. Zacisnęła palce na długich, kasztanowych włosach rozlewających się łaskocząco na jej ramieniu, szyi i piersi, ale nie na tyle, by przyprawić ich posiadacza jakikolwiek dyskomfort.
Zdecydowanie miała mu coś do powiedzenia. Coś strasznego, o czym już z pewnością bardzo dobrze wiedział i co przesuwało się po jej gardle z ospałością obrzydliwego, wilgotnego, grubego robaka, który wcale nie pchał się do świata. Ale musiała to powiedzieć, musiała zmierzyć się z koszmarną rzeczywistością.
- Straciłam nasze dziecko.
Zabrzmiała głucho, z okropną goryczą. Zupełnie jakby mówiła echem setek głosów, które opanowały jej głowę bardzo cichą i zduszona histerią. Nawet nie musiała sięgać dłonią brzucha, żeby sprawdzić. Nic tam nie było, żadnego drugiego życia, o którym pamiętała, żadnego wzgórza większego niż jej pierś, za którym kryła się powoli wykształcająca się istota. Nic, była tylko plątanina jelit. Przespała ten proces i coś się stało, po dziecku nie było nawet śladu.
avatar

Gość
Gość



Powrót do góry Go down

Laboratoria Empty Re: Laboratoria

Pisanie by Gość Pon Sty 16, 2017 9:05 pm

Słysząc o straconym dziecku, wpierw uśmiechnął się demonicznie, kręcąc głową niby w geście przeczenia.  Mało brakowałoby a zaniósłby się niestosownym śmiechem. O tym właśnie miałem ci powiedzieć… - zamilknął z sadystyczną wręcz przyjemnością patrząc na pogrążającą się w smutku wampirzycę. Chłonął te uczucia wyczekując na dogodną sekundę, kiedy jej spojrzenie odzyska w końcu ostrość świadczącą o tym, że daje żalowi przebrzmieć w oczekiwaniu na kolejne głoski. Sądzisz, że dałbym komukolwiek i czemukolwiek pozwolić by mi je odebrano? Pytanie było typowo retoryczne, znała go i musiała znać również ten ton, irytujący swą pewnością siebie do granic możliwości, jednocześnie jednak będący świadectwem nie tylko siły charakteru, lecz umiejętności podpierania swoich słów czynami. Nikogo nie straciłaś… zająłem się nim. Tak samo jak tobą, jest bezpieczny. Jego uśmiech zelżał a na twarzy wampira pojawił się znak bezgranicznej wręcz dumy. Patrzył na nią teraz wręcz wrogo, tak jakby kiedykolwiek mogła pomyśleć, że Septimus pozostawił bieg rzeczy jedynie przypadkowi. W jego życiu na przypadki zwyczajnie nie było miejsca. Wszystko miało swój powód, przyczynę i określony skutek. Zmrużył powieki pochylając się nad jej twarzą, ujmując ją w dłoń. Nie czujesz go? – zapytał, tak jakby zarzucał jej bycie wyrodną matką. Kto jak kto, ale ona powinna zawsze zdawać sobie sprawę z losu potomka. Nie było żadnych wymówek mogących zwichrować ten jego światopogląd. Nie oskarżał jej, chełpił się tym, że dzięki niemu akt narodzin przypisywany wyłącznie matce, tym razem odbył się także z udziałem ojca.

Sama przekonasz się jaki jest do ciebie podobny. Ma twoje włosy… w zasadzie bardziej przypomina mi nawet ciebie… - w jego słowach kryło się nie niezadowolenie, wręcz przeciwnie, dziwnego rodzaju uwielbienie, wydawał się cieszyć z tego, że ich dziecko przypominało właśnie Aillę. Cóż… charakter miał na pewno po nim. Nawet teraz wiedział, że cierpliwość i upór syna są wystarczającym dowodem na to, że to właśnie jego latorośl. To dobrze… jest piękny… nie to co ja. – mruknął drapieżnie samym swym głosem puszczając jej zawadiackie oko. Mówił prawdę, udał się im, miał tego świadomość, ale to nie uroda młodzieńca była powodem tak wielkiego zadowolenia. Uniósł się na ramionach pozwalając kosmykom włosów wypleść się z jej smukłych palców wciąż sącząc każdą emocję opuszczającą lico kobiety. No dalej, bo w życiu go nie poznasz – odpowiedział łagodnie, żartobliwie z werwą daną jedynie młodzieży. Wstał z kucek podciągając spodnie trzymające się luzem jedynie na jego z lekka kościstych biodrach i podał jej dłoń siłą wyciągając z wnętrza nieco ogrzanej ich uniesieniem kapsuły. Musisz wiedzieć jedną rzecz – chłopak rośnie jak na drożdżach, dobrze go odżywiamy. Jego głos znów stał się konkretny, suchy, wtórnie lodowaty. Septimus wchodził w ton nie ojca lecz naukowca, mogło to mrozić krew w żyłach, ale to było chyba już do niego podobne. W gruncie rzeczy wygląda tylko trochę młodziej od ciebie, nie martw się, zmężnieje – ciągnął wstęp już kierując się ku wielkiej grodzi wsuwając rękę w otwór w masywnych wrotach. Czytnik zmiennego DNA rozpoczynał sekwencję poznawania właściciela kompleksu. Nikt inny nie byłby w stanie ich sforsować. Kod genetyczny gospodarza giął się i przekształcał jak kostka Rubika dopasowując strukturę do wymaganego wzorca, aby sztaby i rygle w końcu cofnęły się umożliwiając przejście do sąsiedniej komnaty. Syk i łoskot zamków zwiastował cofnięcie blokady. Już za chwilę miała ujrzeć swego syna. Odwrócił głowę ku Ailli, kącik ust uniesiony ku górze okazywał niezmierzoną wręcz pychę, tak jakby od lat szykował się do zaprezentowania wybrance swego prezentu. Czekał jak przy Gwiazdce - na moment, kiedy bladolica odpakuje niespodziankę. Szarpnął idealnie wyważonymi wrotami. W środku jak za dotknięciem różdżki zaczęły inicjować zapłon pierwsze jarzeniówki rzucające na wnętrze światło elektrycznych błyskawic zamkniętych w podłużnych wąskich tubach. W głębi, na cokole znajdował się kolejny cylinder o przeszklonej zewnętrznej części stanowiącej ekran pozwalający zerknąć do środka. Z wnętrza emitowało przytłumione nigdy nie gasnące czerwone światło. Pozwolił jej wejść pierwszej, samemu trzymając się zaraz za nią.

"Potem wielki znak się ukazał na niebie: Niewiasta obleczona w słońce i księżyc pod jej stopami, a na jej głowie wieniec z gwiazd dwunastu.

A jest brzemienna. I woła cierpiąc bóle i męki rodzenia.

I inny znak się ukazał na niebie: Oto wielki Smok barwy ognia, mający siedem głów i dziesięć rogów - a na głowach jego siedem diademów.

I ogon jego zmiata trzecią część gwiazd nieba: I zrzucił je na ziemię. I stanął Smok przed mającą rodzić Niewiastą, ażeby, skoro porodzi, pożreć jej dziecię.

I porodziła - Syna - Mężczyznę, który wszystkie narody będzie pasł rózgą żelazną. I zostało porwane jej Dziecię do Boga i do Jego tronu.

A Niewiasta zbiegła na pustynię, gdzie miejsce ma przygotowane przez Boga, aby ją tam żywiono przez tysiąc dwieście sześćdziesiąt dni."*


Skończył monolog, który zapamiętał wyraźnie na pamięć do ostatniego wersu. Aillo, poznaj naszego syna - wyrzekł stając obok komory …Bruticus.

Matka w końcu mogła zobaczyć owoc swego łona. Za grubą powierzchnią kryształowo czystego szkła unosiła się sylwetka młodzieńca o falujących, śnieżnobiałych, tak jak jej własne włosach. Zdawał się lewitować w tubie, jednak w rzeczywistości unosił się w jakimś rodzaju płynu o lekko czerwonym odcieniu. Jego smukłe wciąż młode ciało otoczone było szkarłatnym blaskiem nigdy nie gasnących w komorze świateł. Nosił na sobie podartą typowo młodzieżową odzież, poszarpane jeansy spięte ćwiekowanym paskiem na ojcowską modłę. Pocięty podkoszulek opinał się na jego torsie nie kontrastując wiele z buntowniczą ostrą obrożą zapiętą na gładkiej szyi. Już na pierwszy rzut oka widać było, że wdał się w Septimusa. Cały jego fizys posiadał tą drapieżną i dziką aurę, zachowywał się jednak przerażająco spokojnie. Niemal nieobecny, wiszący w gęstej zawiesinie, każdym szarpnięciem ciała zmuszał włosy i ubiór do upiornego falowania podobny ulotnej, opętanej niezgłębionymi mocami wyroczni w transie łapiącej kontakt ze światem. Z jego członków tkwiły rury tłoczące coś do jego organizmu. Podpięty do maszynerii jak w mechanicznej macicy obleczony pasmami syntetycznych pępowin trzymających go przy nieustannej egzystencji. Dziecko tego przeklętego związku wyciągnęło niemo dłoń przykładając długie palce do powierzchni szyby. Rozwarł usta w bliźniaczym do ojca uśmiechu wypuszczając spomiędzy warg kilka bąbelków powietrza jawnie uwidaczniających że znajduje się pod powierzchnią cieczy.

Septimus stanął bokiem spoglądając to na swego dziedzica, to na Aillę.

Bruce… poznaj swoją matkę.

Bruticus rozwarł szerzej ciemne oczy, które w ułamku sekund zapłonęły jak buchające termojądrowym żarem tarcze słońc.

Laboratoria Z5Anfog



*(Ap.12:1-6)
avatar

Gość
Gość



Powrót do góry Go down

Laboratoria Empty Re: Laboratoria

Pisanie by Gość Pon Sty 16, 2017 11:25 pm

Wyraz jej, noszącej znamiona wyczerpania, twarzy tężał z wolna, uspokajając się tak jak wydłużał się czas pomiędzy kolejnymi, coraz głębszymi wdechami, kiedy wampirzyca raz po raz wypełniała płuca powietrzem aż ciężkim od zapachu chemikaliów i medykamentów. Można by pomyśleć, że to świadczyło o tym, że po przyznaniu się do tej tragedii wszystko wróciło do normy i kobieta może przejść z tym do porządku dziennego. Ale nie mogła, emocje przelewały się w niej jak we wnętrzu kielicha trzymanego przez pijanego władcę w środku zakrapianej biesiady. Za każdym razem kiedy sięgały one krawędzi wytrzymałości, to albo wybuchała wewnętrzną wściekłością, przez którą zaciskała szczęki tak, jakby chciała w tej sposób potłuc wszystkie zęby, albo oblewała ją zimna, nieprzyjemna sensacja, która zaciskała się zimnym łapskiem na sercu i płucach, przy okazji dławiąc jeszcze gardło. Jakby tego było mało wypowiedziane jakby z sadystyczną przyjemnością słowa wampira dodatkowo dołożyły nieco pikantnych przypraw do tej wybuchowej mieszanki. Lord momentalnie oderwała spojrzenie od białego sufitu i wbiła je, ostre i przenikliwe w kochanka jak parę grubych śrub wprowadzonych po dwóch stronach czaszki, które z wolna wkręcały się coraz głębiej. To spojrzenie prawie bolało, ale Septimus miał pancerz tak gruby, że potrzeba było lat, żeby choć milimetr takiego wiertła naprawdę sięgnął czułego mięsa.
Kolejny oddech smakował zupełnie jak ten, który był pierwszym jakim wypełniła tutaj usta. Aż rozwarła czarne jak smoła wargi, całkowicie bezwiednie, niemal dosłownie łykając każde słowo lubego, czekając, aż zakończy wstęp i przejdzie do apogeum. Jej... Książę nic się nie zmienił. Zawsze mówił pieśnią. Zawsze musiały być zwrotki i wstępny refren, bawiący się słuchaczem jak ulubioną pacynką, by potem, po chwili względnego spokoju, wirtuoz mógł dopiero pokazać co naprawdę potrafi. A to i tak był dopiero jeden utwór... Jeden z wielu na setkach złotych płyt.
Niczego nigdy nie można było dostać od razu – tu nagradzało się tylko ciężką pracę i nieludzką cierpliwość.
Nie czuła go jednak. Swojego dziecka. Jej jasne brwi ściągnęły się tak mocno, że pomiędzy nimi pojawiła się pionowa zmarszczka. Mimowolnie zsunęła powoli dłonie z ciała Septimusa i zjechała nimi na swój płaski, wręcz chorobliwie teraz, brzuch. To był ledwie symbol, nie oczekiwała, że ten gest cokolwiek pomoże, czy ułatwi.
- Nie... Jakby za długo był daleko ode mnie.
Duma pobrzmiewająca w głosie jej Ukochanego na nowo przyspieszała nurt czerwonej rzeki płynącej szlakami jej żył. Jej ruchy ożywiły się, nawet mimo zmęczenia i zacisnęła obie dłonie w pięści, czując jak ostre końce czarnych szponów kują jej własną skórę. Nie czuła go, ale był tu – tutaj gdzieś. W piwnicach albo na piętrach starej posiadłości. Może właśnie spał albo jadł, albo robił cokolwiek innego. Nie ważne co - ważne, że robił; że żył. Że był do niej podobny, był chłopcem i udało mu się przetrwać pogrom, który zgotowało im obojgu jej własne ciało. Oddychała głośniej, pojąc się każdą uwagą, każdym energicznym i pełnym wyzierającego na wierzch zadowolenia gestem ze strony rozmówcy, który po jawnym znęcaniu się nad nią i zabawianiu niepewnością zaczynał coraz mocniej dokładać do rozbuchanego pieca jej niecierpliwości.
- Chcę go zobaczyć. – Oh, nagle z tonu pełnego żalu płynnie przeszła w ten praktycznie połyskujący od pokrywającej go grubej warstwy władczości. Na dodatek brzmiała mocno, przytonie, tak zastraszająco przytomnie i trzeźwo jakby nigdy nie spała. Czym prędzej, choć dużo słabiej niż pełen jakby szczenięcej energii wampir, uniosła się na łokciach i wyprostowała nogi, chcąc samemu wydostać się ze swojego sarkofagu. Miała pełną świadomość tego, że tylko i wyłącznie wypełniająca ją krew Septimusa dodawała jej energii i pomogła stanąć na nogach, kiedy wyrwano ją z jej dawnego leża. Daleko jednak było tej postawie do dumnej i pełnej godności, wręcz w pierwszej chwili przed upadkiem wyratowała się tylko opierając tyłem o jedną ze ścianek sarkofagu, gdzie mogła przystanąć i zaczerpnąć oddechu. Poza nagrzaną przyjemnością kapsułą było chłodno, zimno kąsało jej nagie stopy i oparte o sarkofag plecy... Na dodatek ostatnim, czego chciała to pokazać się synowi naga. Nabrała głębszego oddechu, siłą zmuszając się do dumnego uniesienia głosy i rozejrzała się oszczędnie na boki. Jedyną nadającą się i wystarczająco giętką rzeczą w całym laboratorium była kotara z materiału opięta na kwadratowym stelażu z rur. Musiała wystarczyć. Wampirzyca wyciągnęła dłoń w jej kierunku i momentalnie materiał posypał się na podłogę, jakby cały ten czas był zrobiony z mikroskopijnej wielkości kuleczek. Masa jakby żyła i górka poruszyła się, po czym zaczęła miękko przesuwać po zimnej podłodze, zbliżając się do jedynych żywych organizmów na terenie laboratorium. Przysunęła się do stóp swojej Pani i wdrapała się na jej łydkę, lepiąc się do skóry niemal jak guma. Zaczęła piąć się coraz wyżej i wyżej, robiąc ekspansję na coraz większe tereny ciała, a cofając się z innych, by w ostateczności skończyć jako licha quasi-sukienka, zakrywająca najbardziej newralgiczne atuty właścicielki. Kreacja nie była zjawiskowa, ale była w tej chwili maksimum tego, na co było stać matkę, nie chcącą tracić ani czasu, ani energii. Dopiero tak przygotowana kobieta osunęła się nieco pewniej od kapsuły i zbliżyła się wciąż z lekka chwiejnie do Septimusa.
- Zmężnieje... Z twoimi genami nie wątpię. – Pozwoliła sobie na uśmiech, choć w je wydaniu wyszedł dość blado. Wciąż nie wiedziała jak sklasyfikować obciążające ją emocję. Była w szoku – to było najbliższe, czym można było opisać jej stan. Szok, wstrząs, oszołomienie. Znajome piszczenie w uszach, drżenie dłoni, zdenerwowanie, przejęcie. Była szczęśliwa i przerażona jednocześnie. Chciała zobaczyć swoje dziecko, poczuć je, poznać, zobaczyć które cechy odziedziczył po niej, a które po ojcu. Przeczesać dłonią jego włosy, sprawdzić czy poza kolorem również w fakturze są do siebie zbliżone. Czuła się winna tego, że nie mogła zrobić tego wcześniej. Zamierzała rozpaczać? Teraz? Nie, teraz nie, teraz tym bardziej musiała być silna. Musiała złapać za pysk to wszystko, co miotało nią teraz i zduszało słowa w zarodku mordując elokwencję i zostawiając ją, przygwożdżoną słowami kochanka, zdolną odpowiadać ledwie pół-zdaniami, czująca wewnątrz siebie, że w koszmarny sposób nic one nie wnoszą. Cały spektakl, cała dyskusja odbywała się wewnątrz, poza sceną mówioną.
Mimo to Septimus nie zaprowadził jej w stronę schodów, ani do jednego z pokoi sypialnianych. Nie. On podszedł do kolejnych wrót zamykanych od zewnatrz tylko sobie znanym kodem, który najpewniej tylko on mógł złamać... Gdyby nie to, nie pchałby tam ręki. Czyli trzymał ich dziecko gdzieś tutaj, z dala od świata, w piwnicy... Lord jeszcze się nie denerwowała. Zaufanie, jakim go darzyła wespół z wiarą w jego siły miało potężną moc, nawet w chwili, w której ważyły się losy życia jej dziecka. Wszystko miało swoje powody, absolutnie wszystko, niczego nie robiono bez wyraźnego zalecenia i potrzeby. Dlatego czekała. Czekała cierpliwie, patrząc wygłodniale na rygle, które w końcu zgrzytnęły i przesunęły się z mechaniczną gracją, otwierając przejście do wnętrza strzeżonej części laboratorium. Niecierpliwie przepłynęła tylko upewniającym się spojrzeniem po pewnej siebie twarzy bruneta i postąpiła kilka kroków w stronę skąpanego w delikatnej czerwieni wnętrza, które metr po metrze coraz mocniej rozświetlało rażące światło odpalających się wszechobecnych jarzeniówek, bzyczących pod sufitem jak rój os. Białowłosa przełknęła ślinę, czując jak wyschnięte jest jej gardło, mimo iż nie dalej jak kilkanaście minut temu dogłębnie zwilżyła je gęstą krwią. Głębokie słowa, w ustach Septimusa brzmiące zupełnie jak przepowiednia, odbijały się upiornie od ścian przestronnego wnętrza, zupełnie jak śpiewy jakby kapłanek w Katedrze Ciał. To głośniej to ciszej, zupełnie jakby kładł nacisk na słowa jak w tanecznej choreografii, dokładnie wiedząc na których fragmentach słuchacz ma się skupić najbardziej, którymi zachwycić, a które mają przemknąć za jego plecami, zostawiając na karku zimne piętno strachu. Nie było lepszej pieśni, która mogła być opakowaniem dla takiego wnętrza.
Bruticus.
Pamiętała jak rozsmakowywała się w tym imieniu pewnego wczesnego wieczoru, gładząc dłonią brzuch, który nie zdradzał jeszcze oznak tego, że dorobił się lokatora. Nie robiła jeszcze wtedy żadnych poważniejszych planów wobec niego, zostawiając je w rekach Septimusa, samej tkając w stanie dziwnego, ale uskrzydlającego uniesienia. Już wtedy On był tam, gdzie ona, jadł to, co ona, czuł to, co ona i już wtedy wiedziała, że zrozumieją się bez słów.
Tak jak w tej chwili.
Każda normalna matka podniosłaby krzyk. Każda, na widok dziecka, w którego ciało wgryzły się kable i igły, którego zanurzono w niewiadomego pochodzenia płynie i zamknięto zupełnie samego gdzieś w głębokiej piwnicy, krzyczałaby, pochwyciła pierwsza lepszą rzecz, by rozbić szkło, choćby miała tłuc o nie całe życie, żeby wydobyć dziecię z wnętrza mechanicznego potwora. Lord mogłaby to zrobić. Mogłaby roznieść to pomieszczenie i przebić się na górę chociażby sufitem, a mimo to... Mimo to dławiąc się nieomal powietrzem – naprawdę zapomniała wypuścić je z płuc – nie wykonała żadnego niespokojnego ruchu, pokonała tylko ostatnie, dzielące ją od grubego szkła kroki i przywarła dłońmi do wysokiego cylindra, stanowiącego kuriozalny „pokój” jej syna. Wiedziała, że go nie boli. I że z jakiś względów właśnie tak musiało być, zupełnie jakby jej to mówił – jakby właśnie te słowa zawarły się w tych kilku bąbelkach powietrza.
Na tę chwilę zupełnie zapomniała o obecności Septimusa, ale jak Diabeł im świadkiem – musiał jej to wybaczyć. Cały jej świat skurczył się właśnie do figury młodego, dojrzewającego chłopca, zanurzonego w czerwonawym płynie. Był ubrany, jakby gotowy do drogi, albo do życia tuż po tym jak poziom płynu się obniży, a igły wycofają z jego ciała. Wampirzyca wodziła po nim wzrokiem, odprowadzając do źródła prawie każdą pępowinę, każdy kabel, który wychodził z jego ciała. A potem patrzyła na jego twarz, na wciąż jeszcze chłopięcą twarz z mocno ciosaną szczęką, na czuprynę włosów białych jak śniegi Arktyki, na czarne pazury zwieńczające jego palce, tak podobne do jej własnych! I koniec końców spoglądając mu głęboko, głęboko w oczy, które momentalnie wybuchły taką jasnością, jakby Lordowi dane było obserwować samo centrum wybuchu czegoś wielkiego i niszczycielskiego, bez zniekształcającej tego otoczki dymu i krzyków ginących ofiar. I uśmiechała się patrząc na to wszystko. Jej czarne usta rozciągnął grymas głębokiego, niezdolnego do ukrycia zachwytu, który odbił się na jej czarnych oczach, które praktycznie nie mrugały, łakomie pochłaniając każdą sensację wizualną, którą im serwowano. Zapomniała o zmęczeniu, zapomniała o gryzącym wrażliwą skórę materiale quasi-sukienki, zapomniała o zimnie podłogi kąsającej podeszwy jej stóp, zapomniała o tym, że był jeszcze jakiś świat poza tym, który unosił się naprzeciwko niej. Zapomniała, a to dodawało sił, odbijało się mocą na jej twarzy i na palcach, które prześlizgnęły się po szkle, pozostawiając na nim odciski opuszków. Patrzyła na syna z dumą i zadowoleniem, ale w całej drapieżności, którą wiek nacechował jej zwykle chłodną i obojętną twarz, teraz zagościła czułość, która znalazła też ujście w ruchach dłoni, które przywarły do kryształu tak mocno, jakby naprawdę miały poczuć przynajmniej ciepło dłoni znajdującej się po drugiej stronie.
- Twój ojciec się co do ciebie nie mylił... – mówiła jakby w transie, cicho, nie zamartwiać się tym czy szkło i woda przepuszczą do środka jej wiadomość, czy nie. - Będziesz łamał kobietom serca, a mężczyznom karki.
Zaśmiała się, nie mogąc się powstrzymać, a spomiędzy czarnych warg tym mocniej były widoczne długie, ostre zęby. Odsapnęła i na moment przymknęła powieki, jakby chciała dać odpocząć oczom choćby na moment i oparła się czołem o zaskakująco ciepły kryształ.
Już w porządku. Już wszystko było na miejscu. Była w domu. Kompletnym domu.
Rozwarła błyskawicznie powieki i spojrzała wreszcie na Septimusa, wyglądając jak upojona narkotykiem.
- Jest prawie dorosły, dlaczego tutaj tkwi? – spytała prosto z mostu. Byłaby w stanie zrozumieć usilną próbę stworzenia mu przyjaznego i jak najbardziej zgodnego z naturą otoczenia w chwili, w której byłby wykształcającym się organizmem, który z niej wyciągnięto, ale teraz...?
avatar

Gość
Gość



Powrót do góry Go down

Laboratoria Empty Re: Laboratoria

Pisanie by Gość Sro Sty 18, 2017 3:28 pm

Zawsze był bliżej, niż mogłabyś sądzić. Nie martw się Aillo, przyzwyczaisz się. Miał dziwny sposób dodawania otuchy, typowy dla siebie. Z uwagą obserwował powstanie nowej „kreacji” wampirzycy, gdzie słowo kreacja wydawała się bardzo na miejscu. Na jego obliczu pojawił się kolejny raz enigmatyczny uśmiech.

Z naszymi genami... – poprawił ją znów oszczędnie się uśmiechając. Cały czas obserwował tą doniosłą chwilę spotkania matki z długo wyczekiwanym synem. Nie chciał im przeszkadzać.

Kiedy wampirzyca oparła głowę o wypukłą powierzchnię szkła tuby, Bruticus zbliżył się w bliźniaczym odruchu przymykając oczy, tak jakby chciał się do niej przytulić. Dzieliło ich kilka centrymetrów hartowanej, przeźroczystej powłoki, ale zarówno dla syna, jak i dla matki odległość ta była najbliższa od momentu, w którym Bruce został poczęty w jej łonie. Chłopak po chwili rozwarł powieki spoglądając na swoją rodzicielkę z ulgą wypisaną na wciąż młodej twarzy. Miał rysy swego ojca, zdecydowanie oczy też należały do elementu jego puli genów. Wzrostem wcale nie wydawał się niższy od rodzica, ale jego budowa ciała była nieco szczuplejsza, smukła, lecz nie dziewczęca, choć patrząc na niego z bliska odnosiło się wrażenie, że Bruticus pomimo wyraźnych cech ojca bardziej przypomina matkę. Jego skóra była bardzo blada, zaś kolor jego włosów nie różnił się ani trochę od tych należących do Ailli. Kosmyki falowaly od drobnych ruchów płynu układając się w przedziwne, wręcz upiorne kształty, a intensywna, nienaturalna wręcz biel skrzyła jak zapożyczone z dalekiej północy śniegi.

Właśnie dlatego… prawie stanowi wielką różnicę – odrzekł sucho wampir podchodząc do bryły szkła spoglądając na swego syna. Bruticus przeniósł na niego spojrzenie, teraz dwójka krwiopijców patrzyła na siebie w diabelnie identyczny sposób, jak dwa ciała sprzężone jedną jaźnią kierującą najmniejszym nawet poczynaniem osobnych organizmów. Oboje uśmiechali się tak samo, u obydwu kącik ust ledwo widocznie wędrował do góry, tak jakby byli jednojajowymi bliźniakami. To mogło być przerażające, choć za fakt powinno uważać się pewne podobieństwo pomiędzy rodzicem a dzieckiem, Septimus i Bruticus bardziej przypominali rozdzielonych braci. Ailla musiała rozumieć, że choć owoc ich związku poczęty został zupełnie naturalną metodą podczas aktu płciowego obcowania pomiędzy mężczyzną a kobietą, sam efekt wydawał się być starannie zaplanowany. Zrodzony a nie stworzony, współistotny ojcu, a przez niego wszystko się stało – usłyszała odpowiedź z ust ciemnowłosego zanim zdołała zadać jakiekolwiek pytanie. Septimus był istotą na wskrość dumną i wyniosłą, ale jeśli chodziło o jego syna, wysławiał się wręcz z patetyczną manierą jak twórca prezentujący swoje opus magnum. Jak bardzo trzeba było być szalonym by porównywać w takich słowach siebie do Boga? Septimusowi to nie przeszkadzało, co więcej w tonie jego głosu trudno było znaleźć choćby cień wahania i wątpliwości przed ich wypowiedzeniem. Ailla znała go lepiej niż ktokolwiek inny, jeśli stary wampir coś mówił, nie rzucał słów na wiatr. To mogło być niezwykle przytłaczające dla kogoś kto zwykł stawać w cieniu takiego indywiduum, ale nie musiała czuć się nikim gorszym. Septimus przystanął obok obejmując kobietę długim ramieniem patrząc to na syna to na nią. Nie miałem okazji ci podziękować. Za niego. Bez ciebie Aillo nic nie byłoby takie samo. Dzięki tobie Bruticus… tu zamilknął i oboje – ojciec i syn wymienili się spojrzeniami - … jest właśnie tak wyjątkowy. Nigdy nie mógłby mieć matki lepszej od ciebie – dopowiedział pewnym swego głosem, pozbawionym tego przymilnego, zalotnego wydźwięku podobnego komplementom. Septimus mówił prawdę, wierzył w to, a ponieważ znała go na tyle, by wiedzieć, że wiary w jego nieumarłym sercu nie pozostało prawie w ogóle – musiał mówić to co wiedział. On też to wie, możesz mi zaufać. Czuje to każdą komórką swojego ciała – zapewnił ją, a Bruticus w pełnym szacunku geście ugiął kark pochylając się przed nią, z czcią jaką oddaje się być może władcy, ale raczej nie matce. Podnosząc głowę znów dotknął swej piersi w miejscu serca i przywarł nią do szyby chcąc wyraźnie jej podziękować. Nie był typowym dzieckiem, które w podobnych okolicznościach za pewne wykazałoby się wyjątkowo emocjonalną reakcją. Sposób jego zachowania był niezwykle opanowany, to pewnie zasługa genów Septimusa, ale nikt nie rodzi się idealną kopią, mimo to patrząc na ich dwójkę trudno było spodziewać się jakichkolwiek różnic.

Wampir sądził, że Ailla zechce spędzić z synem więcej czasu. Kim byłby jeśli by jej to odebrał po tak długiej rozłące? Zapewne najgorszym nikczemnikiem. Diabłem. Możesz tu zostać jeśli chcesz – wypowiedział cofając się nieco od komory, w której żył jego potomek - …ale sądzę, że oboje będziecie mieli jeszcze wiele czasu dla siebie. Uśmiechnął się, a Bruticus pokornie i powoli przymknął powieki odsunął się od tafli szkła. Potrzebuję cię teraz gdzie indziej – odrzekł. Powinniśmy złożyć komuś wizytę, to ważne – odparł spokojnie, choć w głębi czaszki Ailla powinna czuć, że było to raczej polecenie. Wampir myślami wybiegał dalej niż można było sądzić. Wyrzeczenie i cierpliwość, takimi regułami rządziło się życie tak i jego, jak i tych z jego otoczenia. Matka jego dziecka nie była wyjątkiem. To niesłychane ile musiała znosić ta obleczona w biel kobieta u jego boku, kto inny mógł znieść tak trudny charakter Septimusa? Kompromis wydawał się być mu kompletnie nieznany, wola innych – rzeczą marginalną, kompletnie nieistotną. Ailla mogła chcieć rozerwać go gołymi dłońmi na strzępy, ale wiedział, tak samo jak i ona, że niczego by to nie zmieniło. Taki już był. Takim można było go nienawidzić i takim trzeba było go kochać, choć słowo miłość rozumiane pod każdą szerokością geograficzną tak samo, przy nim stawało się czymś zupełnie innym.
avatar

Gość
Gość



Powrót do góry Go down

Laboratoria Empty Re: Laboratoria

Pisanie by Gość Sro Sty 18, 2017 5:31 pm

Nie mogła napatrzeć się na swoje dziecko, które nawet jeśli nie było małym berbeciem, które mogłaby wziąć na ręce i ponosić przy piersi, nuceniem układając do snu, albo którego nie poprowadziłaby po korytarzach rezydencji trzymając za rączkę, którą mogłaby w całości ukryć w pąku swojej pięści, to nadal od chwili poczęcia związało się z nią nierozerwalną nicią. Był prawie dorosły... Prawie stanowiło wielką różnicę. Ale mimo wszystko nie patrzyła na niego jak kobieta patrzyła na mężczyznę, widziała w nim cudaczną, ale idealnie zazębiającą się plątaninę genów swoich i Septimusa, poskładanych tak, jakby dziecko miało być zrobione tylko z zalet, tylko z rzeczy potrzebnych, tylko pięknych, przyciągających wzrok. Jak marzenie każdych rodziców – bez wad. I taki na razie był, odbijający się w oczach czarnych jak węgiel – idealny. Może tylko „na razie”, może jedynie „do czasu” idealny, ale każdym najdrobniejszym ruchem sprawiał, że martwe i zimne serce rosło, i rosło, zapominając, że obnoszenie się tak otwarcie z mocnymi emocjami negatywnie działało zarówno na wymęczony organizm, jak i na całokształt jej zachowania. Tylko stoicki spokój i cierpliwość dawały władzę – chyba była jeszcze za młoda, by w całości wniknąć w te ramy, albo może miała zamiar naginać je według własnej woli, tak jak chciała naginać karki, zasady i rzeczywistość, miękkimi, kruchymi palcami łamiąc je i zlepiając pod tym kątem, pod którym będzie to dla niej najbardziej opłacalne. To było jej dziecko, należało mu się wreszcie po tak długim śnie choć odrobinę uwagi i rozmowy nawiązanej samymi spojrzeniami i drobnymi ruchami, które miały zmienić niewzruszone, kilkucentymetrowe szkło w posłańca ciepła, dotyku i wibracji. Dłonie jej się trzęsły, było to nawet bardziej niż widoczne.
Przynajmniej na razie nie uzyskała satysfakcjonującej odpowiedzi na swoje pytanie. Uzyskała na swój sposób coś więcej: zabawną pewność, że ostatnie, co Septimus mógł zrobić, to się Go wyprzeć. Pomijając już kwestię tego, że to dziecko było niemalże celem życia jej Ukochanego i wyrzeczenie nie wchodziło w grę, to dotykała tym stwierdzeniem bardziej powierzchownej strony tego powiedzenia. Byli nieomal identyczni: ojciec i syn. Wyglądali tak, jakby mogli dokańczać po sobie zdania, albo jakby rozmowa przy użyciu ust była całkowicie niepotrzebna – wystarczyło spojrzenie i drgnienie mimiki twarzy. Długie, wielogodzinne dyskusje zamykały się z zmarszczeniu brwi, czy nieznacznym podskoczeniu się kącika ust. Choć nawet dyskusje zdawały się nie istnieć, jakby w żadnym aspekcie i w żadnym temacie ich zdania i podejścia w ogóle się nie różniły. Mogli mówić jednym głosem.
I najpewniej mówili.
Usta wampirzycy niebezpiecznie wygięły się w łuk i na nowo przytuliła się ona bokiem do szkła, prześlizgując się po nim dłonią.
- „On to dla nas, Krwiopijców, i dla naszego panowania wystąpił z czeluści. I za sprawą katedralnych śpiewów przyjął ciało z Nigdy Dziewicy, Poskramiaczki Bestii i wraz z nim ludzką formę. Zamknięty również za Nas, za szkłem, w wodzie barwy mętnej krwi, został spętany i pogrzebany w piwnicach, o których świat nigdy nie chciałby słyszeć” – wymruczała, przymykając oczy do połowy, przykrywając je szczelnym dachem z gęstych, długich białych rzęs, świadomie wprowadzając w cytacie znaczące zmiany.
Nie musiała się czuć nikim gorszym.
Odsunięto ją na centymetry od szkła, kiedy długie, znajome ramię dumnego ojca oplotło jej kibić. Mimo to nie oderwała wzroku od syna, który skłonił się przed nią z pokorą i wykonał kilka gestów, na które trudno byłoby znaleźć słowa. Ale słowa nie były potrzebne.
- Wiem – odparła nieskromnie i wreszcie na powrót podniosła wzrok na tylko nieco wyższego od niej mężczyznę. Nawet jeśli to wszystko nie brzmiało jak komplement, to było nim – jednym z najbardziej wartościowych, bo nie wypowiedzianym z zamiarem osiągnięcia jakiegoś celu, ale z uznaniem, na które zasłużyła. - Z inną nie byłby taki piękny. I potężny. Teraz go czuje. Zupełnie jakby nawet poza tubą powietrze naokoło niego się zagęszczało, jakby drżała podłoga, rozchodząca się tą sensacją jak okręgiem na tafli jeziora, dochodząc aż do wrót tej komnaty.
Plątanina słów i gestów ze strony jej pierworodnego zdecydowanie sprawniej wypełniała wewnętrzną czarę jej despotycznych zapędów. To było niebezpieczne – owszem, ale tylko to pozwalało wytrwać w tym koszmarnym domu. Despotyzm, który mimo wszystko nie szedł w rywalizację z Septimusem. Ale nawet teraz trzeba by być ślepcem, żeby nie zauważyć jak satysfakcjonująco i przyjemnie działa na nią podejście syna, każdy pełen gracji ruch. Była gotowa dać mu wszystko – już teraz, w tej chwili. Przynieść tu i złożyć przy cokole cokolwiek, czego jej dziecię by sobie nie zażyczyło. Ale on nic nie potrzebował już miał wszystko, a celem jego życia było sięganie po jeszcze więcej.
Kontemplacje przerwała jej nagła zmiana tonu Septimusa, która oznaczała poruszenie zupełnie innego tematu.
- Wiele czasu dla siebie... – powtórzyła otrzepując głowę z kurzu zamyślenia. - Za wrotami, które tylko ty możesz otworzyć? Których kodu złamanie zajęłoby mi tysiące tysięcy lat? Zapewne masz całkowitą rację. – Ironii za grosz.
Nie rozjuszyło jej to, może była zbyt zmęczona, albo zbyt dojrzała, by okazale reagować na maleńkie skrobanie pazurem po jej czaszce, które zdawało się być igraszką bestii, która próbowała wyciągnąć dokładnie taką samą bestię z niej. Z tym, że z barwą sierści skrzącą się jak zapożyczony ze szczytów śnieg.
- Co takiego ważniejsze jest niż nasz syn? – spytała uprzejmie, ale z mocą i ciężarem od którego miało się ochotę dla pewności usiąść. Mimo to rzucając ostatnie spojrzenie na cofającego się w toń wody syna, postąpiła dwa kroki w stronę wrót. - Tak długo spałam... Musiało minąć naprawdę wiele czasu, skoro moje dziecię zdążyło tak urosnąć, a mąż zapomnieć, że nie jestem jego sługą.
Mimo słów wydawała się odprężona, nawet jeśli wręcz namacalnie zaznaczała, że każde sprzedane jej podprogowo polecenie będzie automatycznie trafiało do niszczarki. Sięgnęła zasobną w pazury dłonią do karku i łagodnym przesunięciem przeniosła wszystkie bujne włosy na wątłe ramię. Czuła się brudna, wyczerpana i głodna. Potrzebowała wody, ubrań i krwi.
- Niezależnie jakie to ważne, będzie musiało poczekać aż się przygotuję. Przejdźmy na górę, ty też potrzebujesz nowej koszuli. – Złapała się mocniej ramienia mężczyzny, już ledwo szła – to, do czego ją zmuszano i czego się dopuszczała tuż po pobudce zamiast swoje odleżeć i swoje zjeść, odbijało się teraz na dramatycznie wychudłym ciele, którego nie miała zamiaru nikomu więcej pokazywać, a już zwłaszcza tajemniczym gospodarzom, których mieli zamiar odwiedzić.
Mogła to wszystko naprawić i bez pomocy Septimusa, ale potrzebowała krwi. Bardzo dużej ilości krwi. Całej wanny.
avatar

Gość
Gość



Powrót do góry Go down

Laboratoria Empty Re: Laboratoria

Pisanie by Gość Sob Sty 21, 2017 11:01 am

Ładnie powiedziane – pochwalił ją zgodnie kiwając głową. Zapamiętam te słowa. Patrząc na komorę i znajdującego się w niej syna ciężko byłoby powiedzieć coś bardziej zgadzającego się z prawdą.

Widzę, że teraz rozumiesz. Nic dziwnego… jesteś przecież jego matką. Nie zapominaj, że wciąż jest jeszcze młody. Tymi komplementami jeszcze go rozpuścisz – powiedział prawie się śmiejąc. To dziwne, ale tu w podziemnej krypcie wydawał się bardziej ludzki niż we własnym domu. Tu czuł się prawdziwie u „siebie”.

Wieczność jest dla ciebie za krótka Aillo? – zapytał i można by przysiąc na ułamek sekundy zagościł w włóknach mięśni twarzy impuls mający sprawić, że Septimus prawdziwie się uśmiecha. Bawiło go to, to można było wyczuć pomimo wszystkiego kondycja wampira była zauważalnie lepsza od tej, którą zwykła pamiętać. Dowcipkował, już nie tylko sarkastycznie, ale prawdziwie szczerze.

Kolejne pytanie wampirzycy miało zapewne pogrążyć go w impasie, z którego niemożliwym było się wybronić. Co jest ważniejsze od samego dziecka? Było w ogóle coś takiego? Septimus odwrócił się do niej głowę. Źrenice przetoczyły się wzdłuż linii powiek zatrzymując w kącikach oczu. Wzrok skierowany był bezpośrednio na nią, jej pytanie nie miało czekać wiele na odpowiedź. Jego przyszłość…

Być może nie widziała go przez całe lata, ale Bruticus nie wyglądał adekwatnie do swego wieku. Nie minęło go więcej niż się podziewasz, nie wierz jedynie swym zmysłom, bywają złudne obarczone winą przyzwyczajeń. Znasz mnie, myślisz, że nie zatroszczyłbym się o niego najlepiej jak tylko potrafię? – odbił piłeczkę już teraz kierując się ku wyjściowym wrotom. Wszyscy jesteśmy sługami, to czy jesteśmy z tego zadowoleni zależy tylko od uświadomienia sobie jak wiele trudu poświęciliśmy by osiągnąć cel. Jeśli go nie rozumiemy, jeśli go nie podzielamy, praca może stać się dla nas torturą. Wkrótce i ty go poznasz Aillo, a jarzmo sługi przestanie ciążyć ci na barkach odchodząc na zawsze w niepamięć. Nadchodzi czas zapłaty za nasze poświęcenie.

Słysząc o przygotowaniu pochylił głowę, z jego ust wysunął się język zwilżając spierzchniętą dolną wargę. Stanął i odwrócił się do wybranki czekając, aż zrówna się z nim, a gdy przechodziła obok, sięgnął dłonią jej biodra całą dłonią małym palcem przesuwając po zaokrągleniu w tempo wspólnych kroków. Myślałem, że bez niej wyglądam wcale nie gorzej… Coś się zmieniło podczas tych lat? – zapytał nad wyraz swobodnie, by mogła poczuć wyraźniej dotyk jego palców. Zza zmrużonych powiek droczył się z nią, najwidoczniej poza okrywającym jego oblicze mrozem, w głębi wciąż czuł do Ailli to samo. Razem powędrowali na powierzchnię ku salom ogromnej posiadłości.

zt x2
avatar

Gość
Gość



Powrót do góry Go down

Laboratoria Empty Re: Laboratoria

Pisanie by Sponsored content


Sponsored content



Powrót do góry Go down

Powrót do góry

- Similar topics

 
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach